Niedawno, po ponadrocznych pracach, Rada Ministrów przyjęła strategię na rzecz odpowiedzialnego rozwoju, czyli dokument, który definiuje planowane kierunki polityki gospodarczej rządu, wraz z określonymi celami, które ma ona osiągnąć, sposobami ich realizacji oraz wskaźnikami monitorującymi postęp w jej wdrażaniu. Niemal do rangi tradycji urósł fakt, że wszystkie kolejne ekipy rządowe przyjmują dokumenty strategiczne, które stanowić mają podstawy prowadzonej przez siebie polityki gospodarczej. Z jednej strony traktować to należy jako pozytywny przejaw dalekowzroczności rządzących – wszak bez planu we wszelkie działania wkrada się element chaosu. Z drugiej jednak strony obserwacja losów poprzednich rządowych strategii gospodarczych pokazuje, że o żadnej dalekowzroczności mówić nie można. Powyborcze zmiany strącały dotychczas wszystkie podobne dokumenty w niebyt, z zachowaniem co najwyżej niektórych ich elementów.

Nadrzędny cel przyświecający polityce gospodarczej zawsze powinien być ten sam – dążenie do zwiększenia dobrobytu społecznego poprzez wsparcie wzrostu gospodarczego. Ze względu na różnice polityczne, a w mniejszej mierze także na wyznawane szkoły teorii makroekonomicznej, różnice pojawiały się natomiast we wszystkich następnych etapach planowania i realizacji strategii. W każdej kolejnej strategii nacisk kładziony był na inne elementy wzrostu i kierunki wydatkowania środków publicznych. Wskazywane były odmienne sposoby redystrybucji wytwarzanego bogactwa czy wręcz pożądane modele funkcjonowania całej gospodarki. W ślad za tym każdorazowo zmieniała się organizacja instytucji mających służyć osiągnięciu celów strategii.

Ze względu na kształt ustroju politycznego horyzont zmian ekip rządzących wynosi w Polsce cztery lata. Od początku transformacji tylko raz większość parlamentarna utrzymała władzę po kolejnych wyborach. Z punktu widzenia procesów gospodarczych cztery lata, a nawet osiem lat, nie są długim okresem. Według wszelkich prawideł strategia powinna jednak nosić cechy długookresowości. Rozdźwięk między horyzontem czasowym strategii a czasem sprawowania władzy przez jej twórców powoduje, że żaden z dotychczasowych dokumentów tego typu nie mógł być realizowany w założonym okresie. Powyborcze zmiany i następujące po nich odwracanie priorytetów prowadzić musi zatem do powstawania chaosu, który, jak wspomniano wyżej, miał być redukowany dzięki uchwalaniu strategii.

Czy oznacza to zatem, że realizację wszelkich ambitnych planów polityki gospodarczej należy zaniechać na rzecz prostych, niekontrowersyjnych propozycji, które nie zostaną zmienione przez kolejne rządy? A może zrezygnować z dalekosiężnych zamysłów i ograniczyć się do doraźnego planowania krótko bądź najwyżej średniookresowego? Odpowiedź na te pytania musi być oczywiście negatywna. Konsensusu wśród ekonomistów i polityków nie osiągnie się nigdy. Bez śmiałych wizji nie będzie szybkiego wzrostu, który pozwoliłby nadrabiać dystans do bogatszej części świata. A bez myślenia w długiej perspektywie czasowej nie osiągnie się na trwałe nawet celów stosunkowo prostych.

Istnienie tego paradoksu negatywnie wpływa na tempo wzrostu gospodarczego, na szczęście go jednak nie determinuje. W gospodarce wolnorynkowej rozwój zależy bowiem przede wszystkim od suwerennych decyzji podejmowanych przez miliony niezależnych podmiotów gospodarczych. Wszelkie odgórne projekty planistyczne mogą co najwyżej wspierać niektóre aspekty tego rozwoju. Najważniejsze jednak, aby go odgórnie nie tłamsiły.