W cieniu sukcesu polskiej branży gier toczy się jeszcze ważniejsza gra o przyszłość polskiej energetyki, która musi przejść od węgla do OZE. Od jej wyniku zależy nie tylko konkurencyjność naszej gospodarki, ale także los portfeli rzeszy ciężko doświadczonych akcjonariuszy giełdowych spółek energetycznych.
Szukając przyczyn wieloletniej słabej koniunktury na GPW, trzeba wskazać nie tylko okrojenie OFE jeszcze za rządów PO–PSL, ale także często fatalną politykę właścicielską wobec spółek kontrolowanych przez Skarb Państwa, które po wyborach 2015 r. zostały potraktowane przez nowy rząd jak państwowe folwarki. Symbolem tego były spółki energetyczne, znajdujące się pod nadzorem resortu energii, który niestety zapisał się czarnymi zgłoskami w historii polskiego rynku kapitałowego, ponieważ nie liczył się z interesami akcjonariuszy mniejszościowych, traktując ich jak piąte koło u wozu, jako niezasługujących na szacunek współwłaścicieli. Było to szczególnie dotkliwe dla zagranicznych inwestorów, którzy nie przywykli do takich standardów corporate governance. I żadne powoływanie się na nadrzędną odpowiedzialność władz państwowych za bezpieczeństwo energetyczne kraju nie jest wytłumaczeniem takiego podejścia. Tym bardziej że ostatecznie doszło do gigantycznej przeceny spółek energetycznych i wzrostu cen energii, a kapitał zagraniczny omijał GPW szerokim łukiem.
Zdołowanie branży energetycznej bezpośrednio związane było z uporczywym trzymaniem się węgla przez resort energii i uleganiem przez całą klasę polityczną lobby węglowemu, co można tłumaczyć wyborczymi kalkulacjami – na Śląsku gra toczy się zawsze nie tylko o głosy kilkudziesięciu tysięcy zatrudnionych bezpośrednio w górnictwie, ale też kilku milionów wyborców z całego regionu, którzy obawiają się transformacji energetycznej i odejścia od węgla.
W efekcie, polityka węglowa skutecznie zatruła na cztery lata poprzedniej kadencji parlamentu atmosferę wokół spółek energetycznych i przyniosła powszechne straty na skutek spadku ich wartości. Stracili nie tylko inwestorzy indywidualni, niektórzy pamiętający jeszcze hasło „akcjonariatu obywatelskiego", ale także miliony uczestników funduszy emerytalnych i inwestycyjnych. Zatem ostatecznie trzymanie się kursu węglowego w polityce energetycznej, i podporządkowanie temu zarządzania spółkami, było działaniem na szkodę akcjonariuszy. Symbolem tego stało się parcie do budowy wielkiego bloku węglowego w Ostrołęce, który ostatecznie nie powstanie, ale zdążono na ten cel wydać z grubsza miliard złotych z kasy spółek giełdowych. Takie działanie stało w jaskrawej sprzeczności z lansowaną w strategii odpowiedzialnego rozwoju budową długoterminowych krajowych oszczędności. Bo jak je budować, kiedy zainwestowany kapitał topnieje.
Obranie kursu węglowego było też klasyczną próbą „zawracania Wisły kijem". Podczas gdy OZE rosły w siłę w innych krajach Unii Europejskiej, a ceny technologii wiatrowych czy solarnych szły systematycznie w dół, przekładając się na coraz tańszą zieloną energię, u nas karmiono opinię publiczną propagandowymi twierdzeniami, że węgla mamy na 200 lat... Jednak skokowy wzrost cen uprawnień do emisji CO2 w 2018 r. pokazał, że będąc w Unii Europejskiej, dalsze trzymanie się węgla jest taktyką samobójczą. I dla naszej gospodarki, i dla spółek energetycznych. Z kolei wynik ostatnich eurowyborów uzmysłowił, że w Unii następuje popierany przez wyborców zwrot w kierunku zielonej energii, czego dowodem jest polityka nowej Komisji Europejskiej w kierunku budowy zielonego ładu i osiągnięcia neutralności klimatycznej Unii do 2050 r.