Tony Housh, szef American Chamber of Commerce in Poland (AmCham), jest optymistą. – Krótko mówiąc: tak, amerykańskie firmy z tej branży interesują się planem budowy elektrowni nuklearnej w Polsce – odpowiada na nasze pytania Housh. Przyznaje jednak, że sygnały potencjalnego zainteresowania jego izba częściej dostawała w poprzednich latach niż w ostatnim czasie. – To kwestia tego, jaką postać przybierze ten długoterminowy plan – dodaje.
– Ale jeśli „linia kredytowa", o której była mowa w Waszyngtonie, zostanie otwarta, sytuacja może się zmienić radykalnie – zastrzega prof. Wacław Gudowski z Królewskiego Instytutu Technologii w Sztokholmie.
Pytanie tylko, czy Amerykanie wciąż uważają Polskę za atrakcyjnego partnera. – Generalnie amerykański biznes ma do polskiego rynku sentyment, pozytywne uczucia – dowodzi Tony Housh. Cóż, patrząc w historycznej perspektywie od 1990 r., FDI z USA plasują się na drugim miejscu po inwestycjach z Niemiec. Ale już w 2017 r. Amerykanie wylądowali na ósmej pozycji: w sumie zainwestowali w Polsce 468,5 mln euro (Niemcy zaś ponad 3 mld euro).
Może to naturalny dołek. Klimatu inwestycyjnego nie poprawiają jednak historie takie, jak ta firmy Invenergy, która zainwestowała w farmy wiatrowe w Polsce. Żąda od Polski 700 mln dol. odszkodowania, w zeszłym roku rozpoczęła proces arbitrażu.
Z drugiej strony znaczenie mają też obiekcje środowiska polskich specjalistów co do możliwości amerykańskiego przemysłu nuklearnego. – USA mają bardzo niewiele do zaoferowania Polsce. Z wyjątkiem może tzw. generacji IV, czyli „reaktorów przyszłości", np. HTGR-ów (High Temperature Gas Cooled Reactors), gdzie współpraca Świerku (Narodowe Centrum Badań Jądrowych – przyp. red.) z jednym z nielicznych amerykańskich partnerów mogłaby uskrzydlić energetykę jądrową – przekonuje prof. Gudowski.