2023 r. upłynął pod znakiem przewagi popytu nad podażą, firmy z miesiąca na miesiąc starały się gonić zapotrzebowanie, dopiero w październiku i listopadzie inwestycje weszły na poziom charakterystyczny dla dobrej koniunktury. Czy ten trend się utrzyma?
Odpowiadając krótko: nie. Przede wszystkim wszyscy mówią, że mieliśmy boom. Deweloperzy nie powrócili jednak do lat 2017–2019, kiedy średnio sprzedawali w sześciu największych aglomeracjach 68 tys. mieszkań. W 2022 r. doszło do załamania i spadku sprzedaży do 35 tys. lokali, a w 2023 r. mieliśmy odbicie w górę do 58 tys. – ale nie boom. Podobnie wygląda to, jeżeli chodzi o rozpoczynane budowy. W 2023 r. będzie to 110–115 tys. lokali, w zależności od grudnia – dane poznamy niebawem. Podczas gdy w rekordowym 2021 r. było 165 tys., a w 2022 r. mieliśmy spadek do 115 tys. i w 2023 r. będzie to pewnie nieco słabiej.
Mimo dobrej końcówki 2023 r. w tym roku, naszym zdaniem, nie udało się utrzymać takiego tempa uruchamiania projektów, z kilku powodów. Wysokie stopy procentowe oddziałują na cały rynek i nie spodziewamy się, żeby w całym 2024 r. udało się uruchomić więcej inwestycji niż na około 130 tys. lokali.
Generalnie w najbliższych czterech latach budownictwo mieszkaniowe nie ma żadnych szans, żeby być na wysokim poziomie. Nawet gdyby decydenci zrealizowali wszystkie postulaty, które Polski Związek Firm Deweloperskich zgłosił, dotyczące odblokowania gruntów, przyspieszenia procedur, zmiany ustaw. Pamiętajmy, że bardzo dużą część produkcji mieszkań realizuje się poza największymi aglomeracjami. Mniejsi deweloperzy dalej mają problem z dostępem do kapitału, ale również klienci takich małych deweloperów budujących domy jednorodzinne w mniejszych miastach nie mają zdolności kredytowej. Przy bardzo wysokich kosztach finansowania i budowy nowe inwestycje powinny być wprowadzane na rynek po takich cenach, że deweloperzy obawiają się, czy znajdzie się klient. W dużych miastach z kolei brakuje gruntów.