Ruszyły konsultacje resortu rozwoju w sprawie „Kredytu na start”, wziął pan udział w czwartkowym spotkaniu. Czy zapowiada się, że decydenci posłuchają szeroko rozumianego rynku, czy to bardziej kurtuazja?
W czwartek odbyło się dwugodzinne spotkanie z udziałem ministra Krzysztofa Hetmana, wiceministra Jacka Tomczaka i dyrektora departamentu mieszkalnictwa Juliusza Tetzlaffa. W grupie około 15 osób zaproszonych nie było np. nikogo z Polskiego Związku Firm Deweloperskich czy Związku Banków Polskich, było dużo osób z sektora pośrednictwa kredytowego, z social mediów. Zaczęło się od pewnych szczegółów, ale dyskusja też przeszła w pewnym momencie do takiego meritum: czy w ogóle realizować program, czy realizować go w zapowiedzianym kształcie – jak to ma działać z perspektywy makro – tego trochę zabrakło. Mam nadzieję, że ministerstwo wysłucha także innych uczestników rynku.
Ministerstwo niestety nie odpowiedziało nam na pytanie, jak mają wyglądać te prekonsultacje, wiadomo, że będzie seria spotkań. Kiedy resort przedstawił założenia, bardzo szczegółowe, raczej rozlała się fala krytyki i obawa, że będzie powtórka z „Bk”. Część osób skorzysta ze wsparcia, ale cały rynek odczuje konsekwencje. Jakie są plusy, jakie minusy zapowiedzi?
W nowym programie doceniane jest to, że ma być on atrakcyjniejszy dla rodzin z większą liczbą dzieci. Jest też wzięte pod uwagę to, że miasta są trochę różne, jeżeli chodzi o ceny. Jest, przynajmniej w opinii ministerstwa, zaszyty mechanizm mający trzymać zdolność kredytową w ryzach – nie motywować do zaciągania zbyt dużych kredytów. Jeśli chodzi o obawy, przede wszystkim ministerstwo odżegnuje się od „Bk”, ale trudno nie widzieć analogii – mimo wszystko to dopłata do nabycia pierwszego mieszkania. Nawet skala jest, przynajmniej jeżeli chodzi o pierwszy rok, mówi się o 50 tys. kredytów. Różnica jest taka, że gdy ogłaszany był „Bk”, rynek był w zapaści: sprzedaż kredytów i mieszkań poleciała na łeb na szyję, był duży pesymizm branży, oczekiwanie spadków cen. Był też duży zapas mieszkań. Dziś sytuacja jest zupełnie inna, po stronie podaży mamy najmniej mieszkań, mamy rozemocjonowany, rozgrzany rynek po dużych wzrostach cen. Dziś też trudno już, jak wtedy, zasłaniać się niewiedzą, jak mogą wyglądać skutki takiego programu, jakie wspierane kredyty mają wzięcie w społeczeństwie.