Na bilion złotych oszacowaliście wartość różnych programów inwestycyjnych w Polsce, głównie infrastrukturalnych. Tort jest więc imponujący, ale polski rynek to wieczna sinusoida. Inwestorzy są w euforii – notowania Budimeksu w maju były na rekordowych poziomach, WIG-budownictwo w okolicach 5 tys. pkt był dekadę temu. Jak rysują się perspektywy – zacznijmy od dróg: to ponad 5 mld zł w całym waszym portfelu wartym niemal 13 mld zł.
Część drogowa wygląda bardzo optymistycznie, zapowiedzi postępowań przetargowych na ten rok to historyczna wartość ponad 15 mld zł, co nas bardzo cieszy. 5,3 mld zł w naszym portfelu to wartość bardzo istotna, przypomnę, że w poprzednich dwóch latach nie podpisaliśmy kontraktów o wartości ponad 3 mld z uwagi na sytuację na rynku związaną z wojną na Ukrainie, i uważamy, że to była bardzo dobra decyzja. Moglibyśmy mieć zdecydowanie większy portfel zleceń drogowych, ale podchodzimy do kontraktów odpowiedzialnie. W tej chwili również niepokojącym sygnałem jest to, że w przetargach pojawiają się bardzo agresywne oferty. Proponowane ceny wróciły do poziomu sprzed pandemii, a ceny materiałów – choć faktycznie ostatnio się ustabilizowały – to jednak są wciąż dużo wyższe niż w 2019 r. Zatem długoterminowo jestem dużym optymistą, biorąc pod uwagę drogowy program inwestycyjny, jednak ten rok będzie dosyć trudny. Firmy, które bardzo agresywnie teraz składają oferty, mogą mieć w przyszłości problemy – a z nimi zamawiający.
Dlaczego lata mijają, a mechanizm wyłaniania ofert nie poprawił się?
Uważam, że jednak się poprawił. GDDKiA jasno ostrzega wykonawców, że niskie oferty są niepokojące, daje szansę na ich przemyślenie. Liczę, że ten właściwie najbardziej doświadczony na rynku zamawiających będzie rzetelnie weryfikować, czy za oczekiwane pieniądze firmy będą w stanie zrealizować inwestycję.