Prognozy na rozpoczęty rok są równie zróżnicowane, co 12 miesięcy temu. Obok bardzo optymistycznych przewidywań (zakładających powtórkę zwyżki z 2009 r.) znaleźć można także czarne wizje oparte na założeniu, że ostatni wzrost notowań to jedynie korekta długoterminowej bessy, a po każdej korekcie przychodzi ciąg dalszy spadków. Pesymiści cały czas straszą nas widmem drugiej fali kryzysu finansowo-gospodarczego, choć różnią się w ocenie tego, jak owa fala miałaby wyglądać i kiedy miałaby się zacząć. Autorzy prognoz dla poparcia swoich przewidywań zaprzęgają przy tym ogromny arsenał narzędzi analitycznych.
[srodtytul]10 proc. w tym roku[/srodtytul]
Jak nie pogubić się w tym gąszczu często sprzecznych argumentów? Być może rozwiązaniem jest przyjrzenie się temu, czego w tym roku spodziewają się ci analitycy, którzy trafnie zapowiadali odreagowanie na rynkach akcji w 2009 r. Ankietę wśród 10 takich sprawdzonych w minionym roku ekspertów z wpływowych amerykańskich instytucji finansowych (Bank of America, Barclays, Citigroup, Credit Suisse, Deutsche Bank, Goldman Sachs, JP Morgan, Oppenheimer, RBC i UBS) przeprowadził serwis Bloomberg.
Jak wynika z badania, analitycy co prawda nadal spodziewają się zwyżki cen akcji, ale już w znacznie wolniejszym tempie. Przeciętnie oczekują oni, że na koniec 2010 r. indeks S&P 500 znajdzie się na poziomie 1223 pkt, co oznaczałoby 9,7-proc. zwyżkę względem końca 2009 r. ?aden z ankietowanych przez Bloomberga ekspertów nie spodziewa się, że S&P 500 zyska więcej niż 17 proc. W minionym roku indeks podskoczył o 23,5 proc.
Co spełnienie się tych przewidywań oznaczałoby dla inwestorów na warszawskiej giełdzie? Gdyby założyć, że zmiana WIG20 będzie o połowę większa od zmiany S&P 500 (taka zależność obowiązywała w przybliżeniu w każdym z ostatnich czterech lat), to polski indeks powinien w tym roku zyskać prawie 20 proc. (w minionym roku urósł o 33,5 proc.).