Słowo „restrukturyzacja" w przypadku Sfinksa pojawia się niezmiennie jak mantra już od kilku lat. Część inwestorów straciła już zapewne nadzieję, że cała historia zakończy się szczęśliwie. Od czasu debiutu spółki na GPW jej akcje potaniały już o prawie 96 proc. Jednak w ostatnich dniach powiało optymizmem. O ile w całym 2012 r. kurs spadł o 31 proc., o tyle od początku stycznia 2013 roku odrobił już niemal całą tę stratę.
Zysk na horyzoncie
Prezes i akcjonariusz spółki Sylwester Cacek zasygnalizował kilka dni temu w telewizji, że ten rok Sfinks może zakończyć zyskiem netto. Na ten temat nie chce nic dodawać. Podkreśla jednak, że poprawa wyników jest już widoczna w rezultatach restauracyjnej grupy.
– Cały czas pracujemy nad poprawą rentowności biznesu restauracyjnego i ten cel obecnie realizujemy z nawiązką. Skonsolidowany zysk brutto na sprzedaży skokowo rośnie, osiągając po trzech kwartałach 2012 r. dynamikę w wysokości 85 proc. rok do roku. Zadanie poprawy rentowności restauracji oraz innych wyników finansowych obowiązuje także w 2013 roku – mówi Cacek.
Długofalowe problemy spółki i jej topniejąca kapitalizacja sprawiły, że przestali się nią nawet zajmować analitycy. Znalezienie takiego, który chciałby skomentować jej kondycję finansową, graniczy z cudem. Spółce bardzo ciężko będzie odrobić straty z lat ubiegłych. Ich rozmiar jest tak duży, że na koniec września 2012 r. kapitały własne Sfinksa wynosiły minus 52 mln zł.
Cacek liczy na dalsze zwyżki
Kiedy Sfinks debiutował na GPW w 2006 r. wydawało się, że spółkę czeka świetlana przyszłość. Akcje w ofercie sprzedawała po 28 zł. Dziś są wyceniane na ok. 1,2 zł. Co zawiodło? Powodów było kilka. Zbyt ekspansywna strategia i wymykające się spod kontroli koszty to tylko niektóre z nich.