Zgodnie ze schematem z lat 2016–2017 mieliśmy przeżywać ożywienie światowej gospodarki, którego największym beneficjentem powinny być rynki wschodzące, korzystające ze słabszego dolara i silniejszych surowców. Niestety, rozprzestrzeniający się w niesamowitym tempie wirus z Wuhan zaczął podważać kluczowe założenia tego scenariusza. Ryzyko pandemii zmusiło giełdowych graczy do odwrotu. Jednak siła liderów sektora technologicznego z Wall Street przyszła inwestorom na ratunek.
Pierwsze dwa tygodnie nowego roku przyniosły kontynuację trendu wzrostowego na głównych rynkach, którego siła uwidoczniła się w ostatnim kwartale 2019 roku. Dzięki ustanawianiu nowych rekordów na nowojorskiej giełdzie i trwającym od października zwyżkom czołowych indeksów, inwestorzy zdołali na dobre zapomnieć o złowieszczej wizji nadciągającej recesji, której zapowiedzią było odwrócenie się pół roku temu krzywej rentowności. Lepsze dane napływające z Azji oraz działania banków centralnych (z Fed na czele) obniżających koszt pieniądza lub rozpoczynających kolejną falę ekspansji monetarnej, a także uzgodnienie pierwszej fazy umowy handlowej między USA a Chinami jedynie utwierdziły uczestników rynku w przekonaniu o utrzymującym się potencjale hossy na rynkach akcji. Zarówno w grudniu, jak i w pierwszej połowie stycznia ankietowani przez Bank of America ML zrządzający funduszami z całego świata chwalili się obstawianiem wzrostu cen surowców, liczeniem na spadek wartości dolara oraz zakładaniem wzrostów na indeksach akcji rynków wschodzących, podobnie zresztą jak na europejskich parkietach. W USA wartość miały budować przede wszystkim spółki technologiczne i wzrostowe. Obligacje skarbowe miały natomiast powoli tracić blask, jakim rozbłysły w 2019 roku. Trend wzrostowy na indeksach akcji miał być na tyle wyraźny i niepodważalny, że opłacało się obstawiać dalszy spadek rynkowej zmienności. Generalnie, umysły inwestorów opanowała wizja powtórki z globalnej hossy lat 2016–2017, napędzonej wtedy przez chińską stymulację fiskalno-monetarną, słabnącego dolara oraz odbicie cen surowców (szczególnie ropy naftowej).
Rynek aż się prosił o korektę
Przy tak szybkiej i gwałtownej zmianie oceny rzeczywistości przez rynkowych graczy (przejściu w zaledwie kilka miesięcy od wizji recesji do ożywienia) rynek był bardzo wrażliwy na potencjalne rozczarowanie, np. ze strony nie dość żywiołowo odradzającej się światowej gospodarki. Poza tym, biorąc pod uwagę to, że indeks S&P 500 w połowie miesiąca znalazł się o 10 proc. powyżej 200-sesyjnej średniej (najwięcej od stycznia 2018 roku), indeks zmienności VIX spadł w okolice rocznego minimum, a wskaźnik sentymentu wśród inwestorów wzrósł do poziomów najwyższych od początku października 2018 roku, zatrzymanie pochodu rynkowych byków wydawało się dość naturalne lub wręcz nieuchronne. W końcu indeks S&P 500 podczas sesji z 21 stycznia zdołał dotrzeć do poziomu odpowiadającego prognozie wartości tego wskaźnika szacowanej przez rynkowych strategów dopiero na koniec 2020 roku. Rynek aż się prosił o korektę. Wyglądało to tak, jakby inwestorzy nieco przeholowali ze świętowaniem ożywienia, które na razie było obietnicą, a nie faktem.
Trzeba przy tym pamiętać, że dwie ważne klasy aktywów nie poddały się dyktatowi rynków akcji i obligacji korporacyjnych, nie przyjmując za pewnik wizji powtórki wzrostowej fazy minicyklu koniunkturalnego z 2017 roku. Były to obligacje skarbowe i surowce, choć te ostatnie pod koniec ubiegłego roku były bliskie kapitulacji i podążania śladem indeksów akcji. Pretekstem do rozpętania wyraźniejszej przeceny na rynkach nie stał się jednak ani naznaczony krwią konflikt między USA a Iranem, ani mało przekonywające dane napływające w pierwszych dniach nowego roku z globalnej gospodarki. Przesłanką do przystanku w hossie stała się obawa o skutki rozprzestrzeniania się koronawirusa, którego ognisko stwierdzono w chińskim Wuhan. W rezultacie w ciągu zaledwie kilku sesji założenia tezy inwestycyjnej na 2020 rok zaliczyły już w pierwszym miesiącu spektakularną klapę. Od rynków wschodzących, których indeks spadł w styczniu aż o 5 proc., przez ceny niektórych surowców (miedź spadła o 10 proc., a ropa naftowa o 15 proc.), aż po dolara, który umocnił się do głównych walut o prawie 2 proc. Rentowność amerykańskich obligacji skarbowych spadła w okolice sierpniowego dołka (1,44 proc.), zamiast mierzyć się z poziomem 2 proc., którego przekroczenie równałoby się moim zdaniem z ogłoszeniem przez rynek długu kapitulacji w trwającym od roku pojedynku z rynkami akcji (wykres 1).