Spójrzmy na fundamenty: w ubiegłym tygodniu Międzynarodowy Fundusz Walutowy obniżył prognozy tegorocznego wzrostu gospodarczego na świecie z 3,5 do 3,3 proc. Jednocześnie po raz kolejny ostrzegł, że polityka banków centralnych obliczona na krótkoterminowy wzrost, w długim terminie grozi kryzysem finansowym. W ubiegłym tygodniu przeczytać mogliśmy także, że EBC pozostaje „gołębi" w obliczu coraz trudniejszej sytuacji w strefie euro.

Czwartkowe umocnienie się dolara spowodowane było pozytywnymi danymi makro z USA,  jednak umocnienie to było bardzo krótkotrwałe, gdyż w piątek US Dollar Index zaliczył dołek, i nie powrócił już do czwartkowego szczytu. Co więcej – w poniedziałkowy ranek kontynuuje marsz w dół.

Złoto również tanieje, jednak w obliczu powyższych faktów należałoby się zastanowić, czy rzeczywiście jest to powód do zmartwień? Ponieważ dolar w rzeczywistości nie umocnił się na tyle znacząco, by przydusić cenę złota, zaś pod wpływem czwartkowych danych pojawił się skok na NASDAQ, przypuszczać należy, że część kapitału przesunęła się z kontraktów terminowych w stronę rynku akcji. Odczytywać to można w tej sytuacji jako chęć wyciągnięcia jak najwięcej z hossy na Wall Street, w obliczu pomocy, której udzielił FED.

Obecnie czekamy na kulminację wydarzeń, które piętrzą się wokół rynków finansowych oraz gospodarek. Mało prawdopodobne wydaje się, aby czekało nas kolejne 10 lat hossy na Wall Street. Kluczowymi pytaniami pozostają: kiedy najgrubsze ryby zaczną realizować zyski i przesuwać się w stronę bezpieczniejszych aktyw? Co zrobi wtedy FED? Czy czeka nas kolejne QE na wielką skalę?