Bankowe bomby pod europejską gospodarką

W Grecji banki stały się zombie, we Włoszech mogą ugiąć się pod państwowym długiem, a w Niemczech są w niełasce na giełdzie.

Publikacja: 09.12.2018 06:00

Europejski Bank Centralny musi być gotowy na gaszenie nowych pożarów.

Europejski Bank Centralny musi być gotowy na gaszenie nowych pożarów.

Foto: Bloomberg

Snucie wizji świetlanej przyszłości strefy euro może się okazać nieco przedwczesne. Europejska unia walutowa wciąż bowiem nie uporała się ani z przyczynami, ani ze skutkami kryzysu, który zaczął się dla niej jesienią 2009 r.

Choć kilka miesięcy temu radośnie ogłoszono wyjście Grecji z programu pomocowego Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Unii Europejskiej, to za jakiś czas Grecja znów może stać się ogniskiem kryzysu. Przede wszystkim ze względu na fatalną sytuację swoich banków. Sektor bankowy boryka się również z poważnymi problemami we Włoszech, na Cyprze i w Portugalii. W sektorze bankowym państw z peryferiów strefy euro wciąż można znaleźć wiele bomb z opóźnionym zapłonem, stawiających pod znakiem zapytania również pracę europejskich instytucji nadzorczych.

Żywe trupy w systemie finansowym

„Współczynnik wypłacalności CET1 dla czterech kluczowych instytucji finansowych w Grecji wynosił w 2017 r. 16,8. Europejski Urząd Nadzoru Bankowego (EBA) klasyfikuje greckie banki wśród najlepiej dokapitalizowanych w UE. Średnia unijna wynosi 14" – uspokaja na swojej witrynie internetowej Europejska Federacja Bankowa (EBF). Istotnie, największe greckie banki przeszły na wiosnę 2018 r. testy wytrzymałościowe (stress testy) przeprowadzone specjalnie dla nich przez Europejski Urząd Nadzoru Bankowego. W założonym podczas testów pesymistycznym scenariuszu (przewidującym m.in. spadek PKB Grecji w 2019 r. o 2,1 proc.) ich współczynniki wypłacalności CET1 spadły średnio o 9 pkt proc., co byłoby odpowiednikiem spadku kapitału średnio o 15,5 mld euro. EBA uznał, że greckie banki wytrzymają taki szok i w związku z tym nic nie stoi na przeszkodzie, by Grecja przestała już korzystać z pomocy międzynarodowej.

Nie minęło pół roku od tych testów, a Bank Grecji oraz grecki rząd przedstawiły dwa konkurencyjne plany wsparcia krajowego sektora bankowego, przewidujące stworzenie specjalnego wehikułu inwestycyjnego, mającego przejąć z rąk banków złe długi warte nawet ponad 40 mld euro. Po co jednak ratować greckie banki, skoro według testów wytrzymałościowych EBA sektor ma się dobrze?

Na koniec drugiego kwartału w portfelach kredytowych greckich banków znajdowały się kłopotliwe pożyczki warte 88,9 mld euro. To kwota odpowiadająca prawie 45 proc. całości pożyczek. Te dane wskazują, że greckie banki są „żywymi trupami". I tak postrzegają je również inwestorzy. Od tegorocznych szczytów akcje niektórych dużych greckich banków straciły nawet po ponad 70 proc. Banki nie spełniają już swojej roli jako instytucji zapewniających kredyt gospodarce. Ostatnie dane mówią, że wartość udzielonych pożyczek w Grecji spadła we wrześniu 2018 r. o 1,8 proc., licząc rok do roku. Spadała ona nieprzerwanie od ponad trzech lat. Wcześniej była na plusie przez kilka miesięcy 2015 r., a jeszcze wcześniej spadała od 2011 r.

Jak to więc możliwe, że greckie banki miały na koniec zeszłego roku tak dobre wskaźniki wypłacalności? Jakim cudem udało im się przejść przez stress testy? Po prostu regulator okazał się dla nich bardzo łaskawy. Pozwolił im wliczyć do kapitału tzw. aktywa związane z odroczonym podatkiem, czyli pieniądze, jakie te banki mogą zaoszczędzić dzięki ulgom podatkowym przyznanym im przez rząd na 20 lat.

„Bank Grecji próbuje, wspólnie z bankami i mając na uwadze wszelkie ograniczenia prawne, drastycznie zredukować niespłacane pożyczki, tak by do 2021 r. spadły one do unijnej średniej" – napisano w komunikacie greckiego banku centralnego. Unijna średnia będzie jednak bardzo trudna do osiągnięcia. Na koniec II kwartału 2018 r. wynosiła ona 3,6 proc. Grecja jest na razie na pierwszym miejscu w tej niechlubnej europejskiej statystyce. Za nią plasuje się Cypr (34,1 proc.), trzecie miejsce należy do Portugalii (12,4 proc.), czwarte do Włoch (9,7 proc.), a piąte do Bułgarii (9,3 proc.). Kraje zajmujące cztery pierwsze miejsca to ofiary kryzysu w strefie euro, a Bułgaria przeżyła kilka lat temu kryzys bankowy będący skutkiem działalności zorganizowanych grup przestępczych. Można się pocieszać, że cztery kraje z tej piątki posiadają stosunkowo małe sektory bankowe. Dodatkowo reszta europejskich banków już dawno drastycznie zmniejszyła swoją ekspozycję na greckie czy cypryjskie aktywa. Prawdziwym problemem mogą się jednak okazać Włochy.

Kłopotliwe obligacje

Kryzys bankowy we Włoszech mógłby wywołać „spiralę śmierci", która zagroziłaby również stabilności brytyjskiego systemu finansowego – mówi niedawny raport Banku Anglii. Co prawda banki z Wielkiej Brytanii mają stosunkowo małe zaangażowanie we Włoszech, ale eksperci Banku Anglii zauważają, że są one mocno reprezentowane na rynkach Francji i Niemiec, czyli krajów, których instytucje finansowe są z kolei dość silnie zaangażowane w Italii. Skoro Bank Anglii snuje takie alarmistyczne scenariusze, to niepokój francuskich regulatorów ma prawo być większy. Wszak na koniec zeszłego roku BNP Paribas trzymał włoski rządowy dług warty 9,8 mld euro, a Credit Agricole miał tego typu papiery za 7,6 mld euro. To oczywiście nic w porównaniu z włoskimi bankami, które posiadały łącznie ponad 380 mld euro długu swojego kraju. Sześć największych włoskich banków ma tego typu papiery za 143 mld euro, podczas gdy reszta systemowo ważnych pożyczkodawców z Europy – za 137 mld euro.

Jeśli spór między rządem w Rzymie a decydentami w Brukseli się zaogni, to rentowności włoskich obligacji pójdą w górę (czyli ceny papierów spadną). Zwłaszcza że ruchu tego od stycznia nie będzie już powstrzymywał EBC za pomocą programu QE. Analitycy Citigroup wyliczyli w październiku, że wzrost spreadu między włoskimi a niemieckimi obligacjami dziesięcioletnimi doprowadziłby do spadku współczynników wypłacalności banków UniCredit oraz Intesa Sanpaolo po 35 pkt baz. W przypadku średnich banków, takich jak UBI Banca czy Banco BPM, współczynnik mógłby spaść nawet o 66 pkt baz. W połowie tygodnia różnica między rentownością włoskich i niemieckich dziesięciolatek sięgała 280 pkt baz. Włoscy analitycy nieoficjalnie przyznają, że ich system bankowy może przez jakiś czas wytrzymać spread dochodzący do 400 pkt baz.

Jeśli w 2019 r. spadnie popyt na włoskie obligacje, rząd może oczekiwać, że krajowe banki wkroczą do akcji i wesprą rynek za pomocą zakupów tych papierów. – Fundamentalnym pytaniem na nadchodzące miesiące jest to, czy włoskie banki nadal będą w stanie kupować dług rządowy. Jeśli jednak zwiększą zakupy, to może to stanowić poważne ryzyko dla ich bilansów ze względu na spadające ceny obligacji – uważa Matteo Crimella, analityk Goldman Sachs.

Mimo wszystko włoski sektor bankowy jest i tak w dużo lepszej kondycji niż kilka lat temu. Część banków mających problemy zamknięto, niektóre zaczęto restrukturyzować (np. Monte dei Paschi di Siena, najstarszy bank Europy). Współczynnik wypłacalności CET1 dla włoskiego sektora bankowego według danych Banku Włoch wynosił na koniec 2017 r. 13,8 proc., podczas gdy w 2008 r. sięgał 7,1 proc.

Poważnym problemem wciąż są jednak złe długi, choć problem zmniejszył się w ostatnich latach. O ile na koniec trzeciego kwartału 2017 r. niespłacane pożyczki sięgały we Włoszech aż 196 mld euro, to na koniec drugiego kwartału 2018 r. kwota zmalała do 159 mld euro. Włochy wciąż jednak przodują w Europie pod względem wielkości złych długów, co bije w reputację ich banków wśród inwestorów. To wraz ze wzrostem ryzyka politycznego powoduje spadki kursów. Papiery banku UniCredit straciły od tegorocznego szczytu 36 proc., a Intesa Sanpaolo – 32 proc.

Czas przeceny

Ten rok nie należy do udanych również dla dużych banków we Francji i Niemczech. Choć z ich współczynnikami wypłacalności na papierze jest wszystko w porządku, to jednak inwestorzy się odwracają od ich akcji. Papiery BNP Paribas straciły od tegorocznego szczytu 22 proc., akcje Societe Generale – 32 proc., a Credit Agricole – 30 proc. Niemiecki Commerzbank stracił od szczytu ze stycznia 46 proc., a Deutsche Bank – ponad 50 proc. Do przeceny walorów przyczyniała się ogólna niepewność na rynkach (związana m.in. z polityką pieniężną w USA czy kryzysem politycznym wokół Włoch), czasem dawały o sobie znać rozczarowujące wyniki, a niekiedy takie niespodzianki, jak zeszłotygodniowe wielkie przeszukanie siedziby Deutsche Banku we Frankfurcie przez niemiecką policję, prokuraturę i skarbówkę.

Spojrzenie na kursy ich akcji w długiej perspektywie może być dobrą ilustracją szkód, jakie globalny kryzys finansowy przyniósł Europie. Akcje Deutsche Banku straciły od przedkryzysowego szczytu 90 proc., a papiery Commerzbanku – aż o 97 proc. BNP Paribas stracił od szczytu sprzed kryzysu 49 proc., UniCredit – 94 proc., a portugalski BCP – aż 99 proc. Papiery greckiego Eurobanku Ergasias zostały zaś przecenione z 26 tys. euro na 0,5 euro. Różnie pod tym względem bywało też w USA. Akcje grupy AIG spadły przecież od przedkryzysowego szczytu o 97 proc., a Citigroup – o 88 proc. Ale np. papiery JPMorgan Chase zyskały od szczytu z 2008 r. blisko 130 proc.

Dlaczego więc duże europejskie banki sprawiają wrażenie, że radzą sobie gorzej po kryzysie od amerykańskich? Być może dlatego, że kryzys w strefie euro był dłuższy niż w USA, działania zaradcze słabsze i gorzej skoordynowane, a czynniki ryzyka większe. Przykład tego, jak ulgowo potraktowano greckie bankowe zombie w ostatnich testach wytrzymałościowych, pokazuje, że mechanizmy antykryzysowe w UE wciąż mocno kuleją. A inwestorzy to widzą.

Parkiet PLUS
Dlaczego Tesla wyraźnie odstaje od reszty wspaniałej siódemki?
Parkiet PLUS
Straszyły PRS-y, teraz straszą REIT-y
Parkiet PLUS
Cyfrowy Polsat ma przed sobą rok największych inwestycji w 5G i OZE
Parkiet PLUS
Co oznacza powrót obaw o inflację dla inwestorów z rynku obligacji
Parkiet PLUS
Gwóźdź do trumny banków Czarneckiego?
Parkiet PLUS
Sześć lat po GetBacku i wiele niewiadomych