Miniony tydzień na warszawskiej giełdzie upłynął pod znakiem stabilizacji notowań głównych indeksów. WIG20 wahał się między 1505–1400 pkt, mWIG40 między 2926–2746 pkt, a sWIG80 między 10 142–9802 pkt. W każdym z tych trzech przypadków na wykresie w ujęciu tygodniowym powstała formacja świecy wewnętrznej. Jej interpretacja jest prosta – rynek jest w fazie niezdecydowania. Jeśli ktoś chciałby spekulować pod taki układ techniczny, to zapewne ustawiłby zlecenia oczekujące na poziomie maksimum poprzedniej świecy (kupna) lub jej minimum (sprzedaż). Pułapy te wyznaczają lokalne opory i wsparcia, których przekroczenie może nadać kierunek dalszym zmianom w ujęciu krótkoterminowym.

I tak w przypadku WIG20 oporem na ten tydzień jest 1547 pkt, a wsparciem 1248 pkt. Sygnały AT korzystne dla popytu to przecięcie w górę linii sygnalnej przez MACD oraz wyjście do strefy neutralnej oscylatora RSI(14). Sygnały negatywne to opadające średnie z 50 i 200 sesji, a także relatywna słabość indeksu względem zagranicznych odpowiedników (szczególnie indeksów amerykańskich). W przypadku mWIG40 układ opór/wsparcie wygląda następująco: 3094/2675 pkt. Sygnały korzystne są takie same jak w przypadku WIG20, a niekorzystne to przede wszystkim krzyż śmierci widoczny na średnich kroczących z 50 i 200 sesji.

Indeks maluchów natomiast najbliższy opór ma na poziomie 10 351 pkt, a wsparcie przy 9088 pkt. Byki też wspierają MACD i RSI, ale niestety krzyż śmierci jest kwestią najbliższych sesji, bo średnia z 50 sesji jest o włos od przebicia w dół 200-sesyjnej.

Zwracam szczególną uwagę na zachowanie długoterminowych średnich, bo dobrze potwierdzają to, z jak silnym przesileniem na rynku mamy teraz do czynienia. W kilka tygodni światowe rynki weszły w układ bessy i wygląda na to, że szybko się z niego nie wydostaną. Pandemia koronawirusa oraz jej konsekwencje ekonomiczne są już tak mocno odczuwalne, że ekonomiści wprost mówią o nadchodzącej recesji gospodarczej, zwiększonym bezrobociu i inflacji. Namiastkę makroekonomicznych konsekwencji dostaliśmy w czwartek, gdy okazało się, że w USA w ciągu tygodnia przybyła rekordowa liczba wniosków o zasiłek dla bezrobotnych w liczbie 3,3 mln. A to dopiero początek złych danych. Niektórzy, jak np. szef oddziału Fed z St. Louis, szacują, że w drugim kwartale stopa bezrobocia w USA może urosnąć nawet do 30 proc., natomiast PKB może spaść o 50 proc. To są szacunki, które oznaczałyby nie recesję, kryzys czy depresję, ale po prostu gospodarczą katastrofę. W tym kontekście uzasadnione wydają się reakcje rządów. W minionym tygodniu Fed ogłosił nielimitowane QE, a Donald Trump przeforsował pakiet pomocowy wart aż 2 bln USD. Wall Street zareagowało na to wsparcie mocnym odbiciem. W ciągu trzech sesji S&P 500 wzrósł o 17,5 proc., ignorując nawet wspomniane czwartkowe dane o zasiłkach. Takie zachowanie rynku akcji sugeruje, że złe dane były już w cenach (w końcu lutowo-marcowa wyprzedaż miała charakter paniczny i nieuzasadniony). Trudno jednak uwierzyć w tę magię dyskontowania najgorszych scenariuszy, zwłaszcza że prognozy ekonomistów zmieniają się w zasadzie z dnia na dzień. Poziom niepewności jest wciąż bardziej wysoki, a biorąc pod uwagę fakt, że w piątek USA „przejęły rolę lidera" pod względem liczby zakażonych koronawirusem (86 tys.), trudno oczekiwać, by wszystko faktycznie było już w cenach. Ostatnie odbicie i stabilizacja wydają się w tym kontekście tylko ciszą przed kolejną burzą, choć chciałbym się mylić...