Reklama

Handlowa walka z wiatrakami czy przemyślana zmiana systemu?

Rządy Trumpa to nie tylko konflikt z Chinami. Były one również okazją dla wielu krajów, by wejść w miejsce zwolnione przez chińską konkurencję. Gospodarka przyjęła więc ten konflikt dosyć neutralnie.

Publikacja: 31.10.2020 14:18

Foto: GG Parkiet

„Wojny handlowe są dobre i łatwe do wygrania" – napisał w marcu 2018 r. na Twitterze Donald Trump. Nie był on oczywiście pierwszym prezydentem, który sięgał po podwyżki ceł. Barack Obama podnosił przecież cła na chińskie opony, a George W. Bush na stal. Nawet taki symbol neoliberalizmu jak Ronald Reagan prowadził wojnę handlową z Japonią. Trump jednak sięgał po różnego rodzaju handlowe groźby, naciski, podwyżki ceł i sankcje o wiele częściej niż jego poprzednicy.

Główna z rozpoczętych przez niego wojen handlowych – konflikt z Chinami – weszła na przełomie 2019 i 2020 r. w fazę rozejmu. W lutym oba supermocarstwa podpisały porozumienie handlowe pierwszej fazy, w którym Chiny m.in. zobowiązały się do znacznego wzrostu zakupu amerykańskich towarów i walki z kradzieżą własności intelektualnej. Wkrótce potem jednak pandemia i towarzyszący jej chaos gospodarczy stały się poważną barierą dla realizacji warunków porozumienia. Cła podwyższone w ramach wojny handlowej nadal pozostają w mocy, a konflikt amerykańsko-chiński coraz mocniej rozwija się na innych obszarach, a szczególnie technologii. Tymczasem spór celny pomiędzy USA a Unią Europejską pozostaje niejako w zawieszeniu. Skończyło się na krótkiej serii podwyżek ceł, ale nie poszły za tym żadne silniejsze ciosy. Zadziwiająco łatwo poszło za to zawarcie nowej umowy o wolnym handlu pomiędzy USA, Kanadą i Meksykiem, którą Trumpowi udało się też powiązać z kwestiami imigracji. Amerykański prezydent musi jednak czuć spory niedosyt. Okazało się bowiem, że prowadzone przez niego wojny handlowe są dalekie od Blitzkriegu.

Ulotna miara sukcesu

– Tracimy 800 mld USD rocznie na handlu z innymi krajami. To jest nie do zaakceptowania – mówił Donald Trump w 2017 r. Rok wcześniej amerykański deficyt w handlu towarami wynosił 735 mld USD. W pierwszym roku rządów Trumpa wzrósł do 792 mld USD, by w 2018 r. skoczyć do rekordowych 872 mld USD. Wraz z zaostrzaniem się wojny handlowej z Chinami spadł jednak w 2019 r. do 854 mld USD. Nieco lepiej to wygląda w handlu usługami, w którym USA zwiększyły swoją nadwyżkę z 269 mld USD w 2016 r. do 300 mld USD w 2018 r. W 2019 r. spadła ona jednak do 288 mld USD. Wielu ekonomistów widzi oczywiście korelacje między danymi o amerykańskim handlu a statystykami dotyczącymi PKB. Rosnący deficyt handlowy towarzyszył bowiem przyspieszeniu wzrostu PKB z 1,7 proc. w 2016 r. do 3 proc. w 2020 r. Gospodarka stymulowana obniżkami podatków i cięciem regulacji rosła i potrzebowała większej ilości dóbr z zagranicy.

Deficyt w handlu dobrami z Chinami, który był obsesją administracji Trumpa, wzrósł z 346 mld USD w 2016 r. do prawie 419 mld USD w 2018 r. W 2019 r., po nasileniu wojny handlowej, wyniósł już jednak 345 mld, czyli wrócił na poziom nieco wyższy niż w 2014 r. W wyniku wojny handlowej wiele spółek przenosiło fabryki z Chin do krajów o niższych kosztach działalności, takich jak Wietnam czy Meksyk. Amerykański deficyt w handlu z Wietnamem skoczył więc z 32 mld USD w 2016 r. do prawie 56 mld USD w 2019 r. Łatwo sobie wyobrazić, jak w Hanoi cieszono się z amerykańsko-chińskiej wojny handlowej. (Zwłaszcza że Wietnam obawia się chińskiego ekspansjonizmu). Deficyt w handlu z Meksykiem wzrósł natomiast z 63 mld USD w 2016 r. do 101 mld USD. Choć Trump jest często przedstawiany jako antymeksykański rasista, to jednak zrobił dużo dobrego dla gospodarki Meksyku. Można też odnotować, że na trumpowskich wojnach handlowych nie ucierpiała Polska. Import z naszego kraju do USA zwiększył się według danych amerykańskich z 5,95 mld USD w 2016 r. do 8,38 mld USD w 2019 r. Amerykański deficyt w handlu z naszym krajem powiększył się w tym czasie o ponad 100 mln USD, do 2,41 mld USD, choć Amerykanie sprzedawali nam więcej towarów – m.in. surowców energetycznych i broni.

Jak jednak wojny handlowe wpłynęły na gospodarkę USA?

– Cła przynoszą skutki w postaci przyciągania miejsc pracy w przemyśle do USA – stwierdził Robert Lighthizer, przedstawiciel handlowy USA. Mają na to wskazywać statystyki mówiące o wzroście zatrudnienia w amerykańskim przemyśle o 400 tys. osób netto między listopadem 2016 r. a marcem 2020 r. 75 proc. tego wzrostu przypadło jednak na okres do lipca 2018 r., czyli na czas, w którym amerykańsko-chińska wojna handlowa jeszcze się na dobre nie rozkręciła. Być może część z tych miejsc pracy powstała w ramach przygotowywania się producentów na wojnę handlową, ale równie dobrze mógłby być to skutek cięć podatków oraz regulacji wdrożonych przez administrację Trumpa.

Reklama
Reklama

Rezerwa Federalna przyjrzała się, jak później wojna handlowa z Chinami wpłynęła na branże amerykańskiego przemysłu. Z jej badań wynika, że działania protekcjonistyczne zwiększyły o 0,3 proc. zatrudnienie w branżach narażonych na konkurencję z Chin. Ale chińskie cła odwetowe równocześnie przyczyniły się do spadku zatrudnienia w fabrykach o 0,7 proc. Badania przeprowadzone w ramach Amerykańskiego Kwartalnego Spisu Zatrudnienia i Płac pokazują natomiast, że wojna handlowa nie przyczyniła się do szczególnie dużego wzrostu miejsc pracy w stanach tzw. Pasa Rdzy, czyli na dawnych terenach przemysłowych od Pensylwanii po Wisconsin. (To wyborcy z tych terenów mocno przyczynili się do zwycięstwa Trumpa w wyborach z 2016 r.). O ile w całym kraju, w okresie od początku 2017 r. do końca marca 2020 r., zatrudnienie wzrosło średnio o 4,5 proc. (najmocniej w Idaho – aż o ponad 10 proc.), o tyle w Pensylwanii o 3,4 proc., w Ohio o 2,1 proc., w Wisconsin o 1,9 proc., a w Michigan o 1,8 proc.

– Kluczowe hrabstwa dla wyborów były szczególnie wrażliwe na skutki wojen handlowych ze względu na swoje powiązania z rynkami globalnymi – wskazuje Mark Zandi, główny ekonomista Moody's Analytics.

Wojny handlowe prowadzone przez administrację Trumpa nie doprowadziły do odrodzenia przemysłu w Pasie Rdzy, gdyż wielkie koncerny wolały przenosić produkcję do krajów takich jak Wietnam, Indie czy Meksyk. Jeśli już wybierały przenosiny produkcji do USA, to najczęściej do stanów południowych. Jednocześnie jednak nie można powiedzieć, by wojny handlowe doprowadziły do katastrofy gospodarczej, którą wróżyła część ekonomistów. Przed pandemią stopa bezrobocia w USA wynosiła zaledwie 3,5 proc. i była najniższa od pół wieku. Wielu ekonomistów twierdzi, że podwyżki ceł doprowadziły do przyspieszenia inflacji w USA. Nie był to jednak wzrost dramatyczny. O ile w styczniu 2018 r. inflacja wynosiła 2,1 proc. r./r., o tyle w styczniu 2020 r. 2,5 proc., czyli jej tempo było takie samo jak w styczniu 2017 r.

Kwestia strategiczna

Być może udałoby się Trumpowi uzyskać lepsze efekty na frontach wojen handlowych, gdyby był w swojej polityce bardziej konsekwentny. John Bolton, były prezydencki doradca ds. bezpieczeństwa narodowego, opisywał w swoich wspomnieniach, że Trump wielokrotnie okazywał wobec Chin nadmierną... łagodność. Amerykański prezydent co prawda lubi twardo negocjować i grozić, ale często wstrzymuje się z zadaniem przeciwnikowi naprawdę silnego ciosu. Gdy więc chiński prezydent Xi Jinping poprosił go o cofnięcie sankcji na koncern ZTE, Trump szybko przychylił się do jego prośby, nic nie uzyskując w zamian. Trumpa umacniał w tej postawie sekretarz skarbu Steven Mnuchin, który bał się nie tylko załamania rozmów handlowych z Chinami, ale również zniechęcał prezydenta do nakładania sankcji na Iran czy Wenezuelę.

Tę dwoistą naturę Trumpa dostrzegają również Bob Davis i Lingling Wei w swojej książce „Superpower Showdown". Wskazują, że gdy na giełdach dawał o sobie mocno znać niepokój przed wojnami handlowymi, „Trump z Wall Street" wygrywał z „Trumpem populistą" i prezydent sygnalizował, że chce się porozumieć z Chinami.

Sama wojna handlowa może się jednak okazać tylko stosunkowo drobnym epizodem. Dużo ważniejszy jest ogólny proces narastającego konfliktu supermocarstw. Uderzenie w konkretne chińskie spółki (takie jak Huawei) oraz nastawianie państw sojuszniczych przeciwko chińskiej ekspansji w dziedzinie 5G czy upominanie się o ochronę własności intelektualnej to działania, które realnie przeszkadzają Chinom w ich „stuletnim maratonie" po globalną dominację. Wiele wskazuje, że będą one prowadzone również przez następne amerykańskie administracje. Nawet bez Trumpa USA musiałyby wcześniej czy później przeciwstawić się „chińskiemu smokowi".

Gospodarka światowa
Mark Zuckerberg idzie na całość. Meta wydaje miliardy na chińską gwiazdę AI
Materiał Promocyjny
Inwestycje: Polska między optymizmem a wyzwaniami
Gospodarka światowa
Wspaniała Siódemka może nadal przyciągać inwestorów
Gospodarka światowa
BP sprzedaje większościowy pakiet udziałów w Castrol
Gospodarka światowa
Choinka świąteczna, czyli nieoczywista tradycja
Gospodarka światowa
W USA spada zatrudnienie w pełnym wymiarze godzin
Gospodarka światowa
PKB USA urósł mocniej niż oczekiwano
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama