Warszawska giełda dyskontuje najczarniejsze scenariusze

Wyprzedaż na giełdach nakręca duża niepewność związana ze skutkami ekonomicznymi rozszerzającej się epidemii koronawirusa. Inwestorzy zakładają, że kryzys uderzy w światową gospodarkę.

Publikacja: 13.03.2020 05:00

Warszawska giełda dyskontuje najczarniejsze scenariusze

Foto: Fotorzepa, Andrzej Cynka

Od początku wybuchu epidemii koronawirusa w Chinach, co miało miejsce w końcu stycznia tego roku, główny indeks warszawskiego parkietu WIG stracił ok. 33 proc., osiągając poziomy niewidziane od 2012 roku. Z kolei indeks dużych firm WIG20 zjechał o ponad 36 proc. i jest już bardzo blisko najgorszego okresu bessy z 2009 roku. Czy indeksy są już blisko dna?

Końca paniki na giełdach nie widać

Indeksy warszawskiej giełdy wciąż nie mogą znaleźć dna, kontynuując fatalną passę. Co gorsza, inwestorzy w Warszawie wydają się być bardziej nerwowi niż chociażby gracze handlujący na rozwiniętych parkietach, co przekłada się na większą skalę przeceny. Niestety paniczne nastroje na rynku nie muszą oznaczać, że dołek na giełdzie jest już blisko. – Po 2000 roku dwa największe tąpnięcia to 17 kwietnia 2000 r. i 10 października 2008 r. Obie sesje były obrazem paniki, ale żadna z nich nie wyznaczała dołka przeceny. Zakładałbym, że i tym razem będzie podobnie – uważa Piotr Kaźmierkiewicz, analityk BM Pekao.

Inwestorzy z coraz większym niepokojem patrzą na amerykański rynek akcji, który jest wyznacznikiem koniunktury na pozostałych parkietach. Główny indeks Wall Street, S&P 500, od szczytu z lutego stracił już ok. 20 proc., co stanowi formalne wejście największego rynku akcji w okres bessy. – By dobrze zrozumieć to, co się dzieje, należy spojrzeć na dynamikę wyprzedaży, z którą mierzą się globalne rynki akcji. Nieco ponad trzy tygodnie temu S&P 500 ustanowił historyczny szczyt, od którego obecnie jest już 20 proc. niżej. To musi działać na wyobraźnię. I tak jak nie da się bez końca dociskać sprężynki, tak i na rynkach akcji w końcu nadejdzie odreagowanie. Kwestia do ustalenia dotyczy tylko tego, z jakiego to będzie poziomu – wskazuje ekspert.

GG Parkiet

Zwraca uwagę, że skala zmienności na giełdach w zasadzie wyklucza użyteczność narzędzi technicznych. – WIG jest na prostej drodze do dołków z 2012 r., lecz poziom ten powinien być traktowany czysto informacyjnie. Dopóki rynek nie pokona któregoś z ważnych oporów, np. nie powróci ponad dołek z 2016 r. (okolice 42 tys. pkt), nie może być mowy o zakończeniu bessy na GPW – ocenia Kaźmierkiewicz.

Strach rządzi światowymi rynkami

Nikt już nie ma wątpliwości, że światowy kryzys wywołany skutkami rozprzestrzeniania się koronawirusa odciśnie swoje piętno na gospodarkach. Niewiadomą pozostaje tylko skala tego wpływu. Wielkość wyprzedaży, podobna do tej, która miała miejsce podczas kryzysu finansowego z lat 2008–2009 wskazuje, że rynki akcji zakładają najczarniejsze scenariusze.

– Obecna przecena to skutek obaw, że pandemia koronawirusa przerodzi się w trwałą światową dekoniunkturę, która sprawi, że wiele firm – z braku dostępu do finansowania (wartość rynku obligacji korporacyjnych jest najwyższa w historii) czy gwałtownego spadku popytu po prostu zbankrutuje, a zwolnieni pracownicy negatywnie wpłyną na popyt w kolejnych branżach, w których w następstwie tego sytuacja się powtórzy. Nie jest to wcale taki nierealny scenariusz – gdy założymy, że sytuacja z Włoch powtórzy się w innych krajach europejskich, dyskontowanie takiego rozwoju sytuacji wydaje się racjonalne – uważa Marcin Materna, szef działu analiz Millennium DM.

GG Parkiet

W ocenie ekspertów DM BOŚ wzrasta ryzyko, że straty ekonomiczne spowodowane przez koronawirusa będą poważne.

– Pragniemy zauważyć, że zaburzenia wynikające z wybuchu choroby dotyczą zarówno podaży, jak i popytu, dotyczą zarówno produkcji przemysłowej, jak i usług, oraz zakłócają zarówno handel wewnętrzny, jak i zewnętrzny. Reasumując, wydaje się coraz bardziej prawdopodobne, że skutki gospodarcze koronawirusa nie ustąpią z końcem I kwartału br., podążając krzywą w kształcie albo litery U albo L (nie daj Boże!), chociaż początkowo zakładano kształt V, oraz coraz mniej prawdopodobne, że powstałe globalne straty okażą się przejściowe, będzie łatwo je opanować i naprawić – stwierdzają.

W ocenie Materny szybkość reakcji rynków na pandemię w połączeniu z dość mizernymi jak do tej pory efektami walki z nią może skutkować dalszymi przecenami. – Trudno nawet mówić o skali przecen na giełdach, zależą one raczej od czasu – brak postępów w zwalczaniu koronawirusa może pogłębiać spadki – klasyczna panika polega na tym, że nie liczy się, po ile się sprzeda, ważne, że trzeba sprzedać, bo jutro będzie taniej. Panika kończy się, gdy już nie ma praktycznie sprzedających, a ceny osiągnęły absurdalnie niskie poziomy. Patrząc na firmy notowane na GPW, w przypadku dużych podmiotów można mówić, że jest może i tanio, ale nie absurdalnie tanio. W Polsce nie pomogła też zapowiedź, że możliwe jest zamknięcie notowań na warszawskiej giełdzie – rozsądni inwestorzy w tej sytuacji zdecydowali się sprzedać akcje, nie chcąc ryzykować np. miesięcznej niepewności – wskazuje ekspert.

– Jest jednak miejsce w tym miejscu na nutę optymizmu. – Ci, którzy dziś kupią akcje, z dużą pewnością za kilka lat będą mogli cieszyć się dużymi zyskami, o ile przetrzymają możliwe spadki w kolejnych dniach czy miesiącach – dodaje Marcin Materna.

Bardzo tanie akcje okazją w długim terminie

Zdaniem Emila Łobodzińskiego, dorady inwestycyjnego w BM PKO BP, zarówno tempo, jak i skala spadków skłania do myślenia, że sporo złego jest już w wycenach spółek. – Zachowanie indeksów (paniczna wyprzedaż), szorujące po dnie wskaźniki nastrojów czy bardzo wysoki poziom strachu wskazują, że albo już jesteśmy, albo bardzo szybko zbliżamy się do momentu przynajmniej krótkoterminowego przesilenia. Zakładając, że epidemia nie spowoduje ograniczenia gospodarki na wiele miesięcy, a raczej co najwyżej na kilka tygodni, inwestorzy, zwłaszcza długoterminowi, powinni szukać potencjalnych spółek do kupna (co nie znaczy, że już kupować). Oczywiście trzeba pamiętać, że w najbliższym czasie informacje o koronawirusie napływające na rynek raczej nie będą pozytywne. Ale to właśnie w takim negatywnym otoczeniu będzie kształtował się potencjalny dołek – wskazuje ekspert. Z pozytywnych informacji warto wskazać na istotną stabilizację w Chinach oraz świadomość decydentów o konieczności podjęcia działań zarówno w sferze monetarnej, jak i fiskalnej. – Decyzje Rezerwy Federalnej, Europejskiego Banku Centralnego czy Banku Anglii są tego przykładem. Przy czym wydaje się, że teraz oprócz polityki monetarnej bardzo duże znaczenie będą miały działania fiskalne związane z pomocą z jednej strony konsumentom, a z drugiej najbardziej dotkniętym spółkom, zwłaszcza usługowym. Niezależnie jednak od powyższego kluczowym czynnikiem wpływającym na nastoje panujące na giełdach będą pierwsze dobre informacje dotyczące walki z koronawirusem, np. spadająca liczba zachorowań, skuteczny lek – uważa Łobodziński.

Opinie

Konrad Białas główny ekonomista, TMS Brokers

Trudno mówić o dyskontowaniu scenariuszy, kiedy podstawowym bodźcem, którym kierują się inwestorzy na rynkach akcji, jest szukanie płynności bez zważania na ceny czy poziomy techniczne. Można ogólnie przyjąć, że inwestorzy przygotowują się na najgorszy scenariusz, w którym epidemia koronawirusa rozprzestrzenia się w niekontrolowany sposób, co skutkuje zamknięciem głównych siedlisk ludzkich, prowadząc do recesji w światowej gospodarce, wstrzymania aktywności gospodarczej, fali bankructw przedsiębiorstw. Jednak wątpię, aby w obecnej sytuacji ktokolwiek teraz analizował konkretny scenariusz, jego skalę i czas trwania. Niepewność wśród inwestorów potęguje strach, że jeśli nie ucieknę z rynku teraz, a inni to zrobią, jutro może już nie być czego lub jak sprzedawać. Dlatego spirala paniki się nakręca, a komentarze władz GPW o możliwym wstrzymaniu notowań tylko dolewają oliwy do ognia i potęgują popłoch wśród inwestorów na polskiej giełdzie. Jeśli władze na Zachodzie wezmą przykład z Chin w zarządzaniu epidemią, powinniśmy szybciej zobaczyć uspokojenie. Problem w tym, że decydenci w USA i strefie euro obruszają się na samą myśl, że mogliby wzorować się na działaniach Pekinu. JIM

Maciej Bobrowski dyr. wydziału zarządzania portfelami inwestycyjnymi, DM BDM

Przez kilkanaście sesji obserwowaliśmy bardzo duże spadki na GPW oraz rynkach zagranicznych. Początkowe informacje o problemach w Chinach spowodowanych rozprzestrzenianiem się wirusa zostały na rynkach akcji w USA czy Unii zbagatelizowane. Momentem zwrotnym była informacja o sytuacji w okolicach Mediolanu. Potem już każdy dzień przynosił coraz większe emocje i wejście w okres paniki. Działania władz krajów UE zmierzające w kierunku pełnej kwarantanny całego społeczeństwa wywołały popłoch inwestorów. Takiego scenariusza inwestorzy nie dyskontowali od dziesięcioleci. Inwestorzy długo żyli w świadomości, że banki centralne po kryzysie z 2008 r. wypracowały sprawdzone już w praktyce mechanizmy kontrolowania sytuacji na rynkach w sytuacjach wymagających szybkiego wsparcia. Teraz jednak definiujemy problem w sferze, na którą bezpośrednio banki centralne nie są w stanie odpowiedzieć w sposób zadowalający rynki. Swoista hibernacja niemal całej UE przynajmniej na kilka tygodni prawdopodobnie spowoduje bardzo zauważalny efekt w przyszłych odczytach makro. Pytanie, czy okres kwarantanny w poszczególnych krajach potrwa kilka tygodni, czy zamieni się w miesiące. JIM

Finanse
Rezerwy NBP bronią złotego przed utratą wartości
Finanse
Na GlobalConnect wciąż hula wiatr. GPW głowi się nad tym rynkiem
Finanse
Szkolna Internetowa Gra Giełdowa rozstrzygnięta. Kto wygrał?
Finanse
Polski rynek staje się coraz bardziej tradingowy niż inwestycyjny
Finanse
Obroty na rynku głównym GPW wzrosły o 85,2% r/r do 33,3 mld zł w kwietniu
Finanse
Trudny spadek po GNB