Ślepa uliczka regulacji

Regulacje powinny być nie tyle proporcjonalne, ile sensowne. Ograniczone jedynie do takich wymogów, które kreują rzeczywistą wartość dodaną i ochronę dla inwestorów. Obawiam się jednak, że zabrnęliśmy już za daleko, aby móc się wycofać. Trudno mi wyobrazić sobie odważnego, który by przeforsował ograniczenie jakichkolwiek obecnie funkcjonujących wymogów i restrykcji, nawet jeśli ich rzeczywista wartość dla inwestorów jest zerowa lub nawet ujemna.

Publikacja: 06.12.2018 05:00

Mirosław Kachniewski, prezes zarządu, SEG

Mirosław Kachniewski, prezes zarządu, SEG

Foto: materiały prasowe

Odpowiedź na pytanie, czy małe i średnie przedsiębiorstwa potrzebują bardziej proporcjonalnych i elastycznych regulacji, wydaje się prosta. Wbrew pozorom jednak nie jest jednoznaczna i rozważania na ten temat mogą doprowadzić do bardzo zaskakujących wniosków.

We wtorek miałem przyjemność dyskutować na ten właśnie temat na konferencji zorganizowanej przez brukselską organizację skupiającą emitentów – Europeanissuers. Na początek zaprezentowałem podstawowe dane statystyczne dotyczące wielkości spółek notowanych na naszym rynku. Mamy mianowicie notowanych 805 spółek, przy czym mediana ich wartości wynosi zaledwie 5 mln euro. Oznacza to, że mamy ponad 400 emitentów, których kapitalizacja nie przekracza 5 mln euro. Co więcej, na rynku notowanych jest prawie 200 spółek o wartości poniżej 1 mln euro. Zdecydowana większość z tych najmniejszych emitentów to spółki notowane na rynku NewConnect. Warto podkreślić, że w ich przypadku prawo zadziałało wstecz. Kiedy wchodziły na rynek, nie mogły się spodziewać, iż za kilka lat pojawi się regulacja MAR obejmująca je reżimem rynku bardzo mocno regulowanego.

Inwestorzy w ten sposób wciągnięci zostali w pułapkę regulacyjną, gdyż nie mieli możliwości wypowiedzenia się, czy życzą sobie ponoszenia kosztów wdrażania tych regulacji. Nowe wymogi spowodowały, że cześć zysków spółek zamiast trafiać do akcjonariuszy, musiała zostać przeznaczona na spełnianie wymogów absolutnie nieadekwatnych do wielkości spółek. I tu dyskusja nabrała rumieńców, bo kiedy zaczęliśmy się zastanawiać, które z wymogów zbędnych w przypadku spółek małych mają sens w odniesieniu do dużych, doszliśmy do wniosku, że ta zbędność nie zależy od wielkości emitenta, tylko dotyczy wszystkich notowanych podmiotów (a warto nadmienić, że w składzie panelu było trzech byłych regulatorów/nadzorców z długim stażem w tych instytucjach – ponad 40 lat). A zatem różnica pomiędzy spółką małą a dużą nie dotyczy (bez)sensu wdrażania danych regulacji, tylko relatywnego kosztu.

W przypadku dużych emitentów to marnotrawstwo jest relatywnie mniejsze, bo zatrudnienie kolejnych dwóch osób w departamencie compliance nie ma istotnego wpływu na wynik finansowy. Natomiast w spółkach najmniejszych, gdzie wszyscy pracownicy, często włącznie z prezesem (który niekiedy bywa jedynym pracownikiem), skupieni są na produkcji i sprzedaży, konieczność spełniania wymogów zaprojektowanych dla ponadnarodowych koncernów prowadzi do dramatycznych wyborów: zysk czy compliance. Koncentrować się na generowaniu zysków dla inwestorów, ignorując wymogi regulacyjne, czy spełniać te wymogi, ignorując potrzeby inwestorów?

Drugi ciekawy wątek dyskusji dotyczył faktu, że przecież niezależnie od tego, jak obciążymy małych emitentów regulacjami, to i tak ich funkcjonowanie będzie obarczone ryzykiem nieporównanie większym niż w przypadku spółek dużych. Bo o istnieniu małego przedsiębiorstwa może zadecydować jedna decyzja biznesowa, jedna decyzja nadzorcy czy organów skarbowych, jedna zmiana regulacyjna czy jeden wypadek samochodowy. Musimy zaakceptować, że inwestowanie w małe spółki wiąże się z większym ryzykiem (i potencjalnym zyskiem) i decyzje powinniśmy pozostawić racjonalnym inwestorom.

Można zatem postawić tezę, iż spółki małe i średnie powinny zostać poddane lżejszemu reżimowi regulacyjnemu. Regulacje i nadzór powinny być sprawowane na poziomie lokalnym, gdyż rynki te (przynajmniej w ujęciu konwencjonalnym) skierowane są do lokalnych inwestorów i cechują się lokalną specyfiką. Wraca tu moja wcześniejsza „koncepcja oscypka", tj. wdrożenia zasad ochrony rynków lokalnych, podobnie jak to ma miejsce w przypadku lokalnych produktów spożywczych. Takie rynki powinny zostać wyjęte z ogólnych regulacji UE i działania SEG na forum UE idą w tym kierunku.

Pozostaje jednak problem rynków „niekonwencjonalnych", tj. takich, które choć dotyczą małych spółek, to mogą mieć globalny zasięg. Chodzi tu o crowdfunding, emisje tokenów, ICO i podobne wynalazki. W takich przypadkach oferty mają często charakter międzynarodowy i regulacje oraz nadzór będą musiały odpowiednio na to zareagować. Stąd koncepcja, aby np. licencjonowanie i nadzorowanie platform crowdfundingowych należało do kompetencji unijnego organu nadzoru, tj. ESMA.

Podsumowując wyniki dyskusji, doszliśmy do wniosku, że regulacje powinny być nie tyle proporcjonalne, ile sensowne. Ograniczone jedynie do takich wymogów, które kreują rzeczywistą wartość dodaną i ochronę dla inwestorów. Obawiam się jednak, że zabrnęliśmy już za daleko, aby móc się wycofać. Trudno mi wyobrazić sobie odważnego, który by przeforsował ograniczenie jakichkolwiek obecnie funkcjonujących wymogów i restrykcji, nawet jeśli ich rzeczywista wartość dla inwestorów jest zerowa lub wręcz ujemna. Bo przecież w przypadku kolejnego nadużycia (a takie nieuchronnie nadejdzie) to właśnie ten odważny byłby wskazany jako winowajca. Dlatego najprawdopodobniej będziemy musieli brnąć w tę ślepą uliczkę doregulowywania wszystkiego, co się da – wbrew zdrowemu rozsądkowi, ale zgodnie z chorą potrzebą rozmycia odpowiedzialności.

Felietony
LSME – duże wyzwanie dla małych spółek
Felietony
Złoty wciąż ma potencjał do aprecjacji, ale w wolniejszym tempie
Felietony
Jak wspominam debiut WIG20
Felietony
Wszystko jest po coś i ma znaczenie
Felietony
Znieczulica regulacyjna
Felietony
DORA – kluczowe wyzwania w zakresie odporności cyfrowej instytucji finansowych