Demokraci lubią szafować kwotami i obietnicami, stąd Biden na kilka dni przed wystąpieniem w ostatni piątek mówił o bilionach dolarów wsparcia, a Yellen wspomniała we wtorek o działaniach na „wielką skalę". Wydaje się jednak, że rynki finansowe pomału odchodzą od tego bezrefleksyjnego schematu, jaki dominował w II półroczu 2020 r.
Częściej będą padać pytania o realne możliwości (Kongres) oraz koszty (wyższa inflacja). W ostatnich dniach przedstawiciele Fedu zdołali ugasić obawy, których przejawem był wzrost rentowności amerykańskiego długu. Ale pewne pytania pozostały. Najważniejsze z nich brzmi – czy banki centralne stały się zakładnikami rynków finansowych?
Niestety, powrót do normalności będzie przynajmniej na początku boleć, chociaż ta świadomość u inwestorów jest jeszcze mglista. Na szczęście mają oni jeszcze sporo czasu, aby się przygotować. Dopóki nie osiągniemy przynajmniej półmetku szczepień i ograniczymy dynamikę nowych przypadków zachorowań, to łagodna narracja wobec rynków finansowych się utrzyma. A to będzie oznaczać kontynuację zwyżek na giełdach oraz powrót słabego dolara. Będzie to też dobre podłoże do wyraźniejszego umocnienia złotego, gdyż nie ma chyba wątpliwości, że NBP nie myśli poważnie o fizycznych interwencjach na rynku.