Nowy wiceminister skarbu Mikołaj Budzanowski zapewnia, że budowa terminalu na skroplony gaz ziemny LNG zakończy się do 30 czerwca 2014 r., gdyż tego dnia ma zacumować przy polskim nabrzeżu pierwszy statek z surowcem. Dostarczy go kontrahent Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa, katarska firma Qatargas Operating Company.
Według szacunków ministra, budowa terminalu LNG pochłonie 600–700 mln euro (2,5–2,9 mld zł), czyli o około 100 mln euro więcej, niż wcześniej szacowali przedstawiciele PGNiG i państwowego Gaz-Systemu, do którego należy Polskie LNG odpowiedzialne za ten projekt. Dlaczego inwestycja podrożała? Zdolności przeładunkowe terminalu w pierwszym etapie budowy wyniosą nie 2,5 mld m sześc. gazu po regazyfikacji, ale dwa razy więcej.
Oznacza to, że Polska, która zużywa rocznie około 14 mld m sześc. gazu, będzie mogła ponad 1/3 surowca sprowadzać z dowolnego kraju na świecie, który produkuje gaz LNG. Dziś niemal cały import pochodzi z Rosji, która od czasu do czasu popada w konflikt z Ukrainą bądź Białorusią. W rezultacie ograniczane są dostawy surowca do tych krajów, a pośrednio także do Polski.
Większe możliwości naszego kraju w zakresie sprowadzania gazu drogą morską nie przesądzają jeszcze, że będziemy kupować większe ilości LNG. Do tej pory PGNiG zakontraktowało jedynie 1 mln ton skroplonego surowca rocznie. Po regazyfikacji będzie go około 1,5 mld m sześc. Wartość kontraktu szacowana jest na ok. 550 mln USD rocznie, czyli 1,6 mld zł. Być może gaz poprzez Świnoujście zdecydują się również sprowadzać inne firmy. Niezależnie od tego część zdolności przeładunkowych pozostanie niewykorzystana. Gdy pojawią się problemy z dostawami ze Wschodu, będzie można zwiększyć import poprzez terminal. Dziś brak takiej możliwości jest dużym problemem Polski, która nie ma alternatywnych dróg dostaw gazu.