Rząd najpierw obiecywał, że kopalń zamykać nie będzie, następnie kilka zlikwidował, strasząc gigantyczną nadpodażą surowca, a teraz dowiadujemy się, że rodzimego czarnego paliwa nam brakuje. Tak jakby w resorcie energii zabrakło rzetelnych analiz o realnych możliwościach wydobywczych kopalń, zapotrzebowaniu energetyki na węgiel w najbliższych latach oraz stanie zapasów surowca. Przedstawiciele branży w nieoficjalnych rozmowach mówią wprost: „Zamiast strategii na rynku węgla jest jeden wielki burdel".
Nikt nie przewidział
Problemy Polskiej Grupy Górniczej z wydobyciem wystarczającej ilości węgla to efekt kilku czynników. Najczęściej podnoszonym jest mocne ścięcie inwestycji we fronty wydobywcze w poprzednich latach w efekcie wprowadzonych oszczędności. Pamiętajmy jednak, że biznesplan dla PGG powstał w 2016 r. i został zaktualizowany w roku 2017, gdy do spółki włączono kopalnie pogrążonego w kłopotach Katowickiego Holdingu Węglowego. Trudno więc zrozumieć, dlaczego założono w nim, że pomimo braku odpowiedniej ilości ścian wydobywczych PGG uda się wydobyć w tym roku 32 mln ton węgla.
Kolejne kwestie to mroźna zima i nieoczekiwane problemy geologiczne, o których co jakiś czas informują służby prasowe PGG. A następna to wyraźnie zwiększone zapotrzebowanie energetyki zawodowej na węgiel z PGG na lata 2017 i 2018. I to w dużej mierze ze strony spółek energetycznych – udziałowców PGG. W tym przypadku też trudno zrozumieć, dlaczego nikt tego nie przewidział. W efekcie atmosfera między PGG a jej udziałowcami robi się coraz bardziej napięta.
– Energetyka najpierw mocno ścina zapasy węgla, a potem nagle zwiększa zamówienia, choć wie, że żadna spółka górnicza nie jest w stanie z dnia na dzień skokowo zwiększyć wydobycia – mówi nam źródło zbliżone do węglowej spółki. Druga strona nie pozostaje dłużna. – PGG powinna się cieszyć ze wzrostu zamówień i wziąć się do roboty. Gdyby nie energetyka, która zasiliła ją miliardami złotych, tej spółki by nie było – słyszymy w jednym z koncernów energetycznych.