Rozpoczynająca się transformacja energetyczna niesie ze sobą potężne zmiany dla sektora. W obawie o utratę bezpieczeństwa energetycznego polski rząd chce rozstawać się z polskim węglem bardzo powoli – aż do 2049 r. Mimo to i tak należy spodziewać się wzrostu importu surowców energetycznych – głównie gazu, który będzie zasilał nowe bloki wytwarzające energię i ciepło. Nie unikniemy też wzrostu importu samej energii elektrycznej, a jego wielkość będzie w dużej mierze zależna od tego, na ile konkurencyjne będą ceny prądu nad Wisłą.
Własne paliwo
Przez długie lata podstawowym paliwem dla krajowej energetyki był węgiel z polskich kopalń. Tak jest też obecnie, ale posiłkujemy się także węglem z zagranicy. W kryzysowych sytuacjach, gdy śląskie kopalnie nie radziły sobie z produkcją, import okazywał się wręcz kluczowy dla działania elektrowni i ciepłowni. Tak działo się chociażby w 2018 r., kiedy import węgla przekroczył rekordowe 19 mln ton. Jak podaje Ministerstwo Aktywów Państwowych, w 2020 r. do Polski sprowadziliśmy 12,82 mln ton tego surowca. To o 23 proc. mniej niż w roku 2019. Węgiel trafił do nas w zdecydowanej większości z Rosji (9,44 mln ton). Decyduje o tym przede wszystkim jego konkurencyjna cena, jakość (niska zawartość siarki) i dostępność na rynku. Na kolejnych miejscach znalazły się Australia (1,05 mln ton), Kolumbia (0,90 mln ton), Kazachstan (0,84 mln ton), USA (0,27 mln ton) i Mozambik (0,21 mln ton). Niewielkie ilości sprowadzaliśmy także z Czech i innych kierunków. Import stanowił w sumie niemal 24 proc. krajowej produkcji węgla kamiennego.
Niemal cały surowiec importowany z Australii i Mozambiku to węgiel koksowy, używany do produkcji koksu i stali, o parametrach, których nie są w stanie zapewnić w odpowiedniej ilości lub w ogóle polskie kopalnie. Natomiast z Rosji płynie do nas przede wszystkim paliwo energetyczne. Najwięksi odbiorcy zagranicznego surowca to gospodarstwa domowe, administracja państwowa, ogrodnictwo, a także koksownie. Udział ciepłowni wynosił ponad 10 proc., a elektrowni zawodowych około 8 proc.
Polityka energetyczna państwa (PEP2040) zakłada, że w najbliższych dekadach popyt na węgiel kamienny będzie pokrywany zasobami własnymi, a import będzie miał jedynie charakter uzupełniający. Takie rozwiązanie, zważywszy na wysokie koszty wydobycia w polskich kopalniach i fatalną kondycję finansową największego krajowego producenta węgla Polskiej Grupy Górniczej, wymagać będzie państwowych dotacji. Na ten ruch musi jednak najpierw zgodzić się Komisja Europejska, a o to będzie bardzo trudno. Jeśli nie uda się tego zrobić, liczne polskie elektrownie na węgiel będą musiały przestawić się na paliwo z zagranicy. Zużycie tego surowca będzie się jednak kurczyć – PEP2040 przewiduje, że wykorzystanie węgla kamiennego w elektrowniach i elektrociepłowniach spadnie do poziomu 11,2 mln ton w 2040 r. z ponad 30 mln ton w 2020 r.
Wielką niewiadomą pozostaje, jak długo będziemy produkować energię z węgla brunatnego. Wiadomo już, że Zespół Elektrowni Pątnów – Adamów – Konin zamknie swoje kompleksy węglowe do 2030 r. Polska Grupa Energetyczna natomiast planuje działalność Elektrowni Bełchatów do 2036 r., a Elektrowni Turów do 2044 r. Ten plan może jednak zakończyć się fiaskiem z uwagi na antywęglową unijną politykę klimatyczną, protesty ekologów i krajów sąsiednich.