W I kwartale deweloperzy powtórzyli rekord z końca 2017 r., sprzedając w sześciu największych aglomeracjach 18,9 tys. mieszkań. Biorąc pod uwagę pandemię i jej konsekwencje dla gospodarki, jaki jest wasz scenariusz bazowy na cały 2020 r.? Spójrzmy przez pryzmat cen, bo te rosły nieprzerwanie, także w I kwartale...
Celem naszego cokwartalnego monitoringu jest jak najszybsze dostarczenie rynkowi informacji o tym, jak wygląda gra popytu i podaży. Dlatego do sprzedaży zaliczamy umowy deweloperskie, jak i płatne rezerwacje. Znaczna część marcowej sprzedaży to rezerwacje i mamy świadomość, że nie wszystkie zostaną przekształcone w umowy deweloperskie.
Jeśli chodzi o ceny, to faktycznie w styczniu, lutym i na początku marca dalej rosły – poza Poznaniem, gdzie obserwowaliśmy stabilizację. Należy to wiązać z podażą: w I kwartale deweloperzy bardzo wyraźnie zaczęli ograniczać wprowadzanie nowych inwestycji. Mieliśmy więc wysoki popyt w styczniu i lutym oraz malejącą ofertę – to sprzyjało wzrostowi cen.
W czasie kryzysu ponad dziesięć lat temu nie było ograniczeń w bezpośrednim kontaktowaniu się ludzi, masowego zamykania biur sprzedaży. Dziś naturalna reakcja deweloperów to potrzeba przetrwania tego najtrudniejszego czasu i brak gwałtownych ruchów. Zatem na razie ceny są takie, jakie są, jak pojawi się klient, który jest zdeterminowany, żeby kupić mieszkanie, to będziemy elastycznie reagować.