Można by zaryzykować tezę, że większość inwestorów swoją przygodę z giełdą rozpoczyna, podejmując decyzje na bazie intuicji lub też po prostu pod wpływem panującej mody. O to drugie bardzo łatwo zwłaszcza w okresie silnej hossy, kiedy większość akcji mocno drożeje. Tak było w latach 2006–2007, kiedy to pędzące w górę indeksy giełdowe rozbudzały wyobraźnię wielu Polaków. Każdy początkujący inwestor widział już na horyzoncie góry pieniędzy. I dlatego kupował akcje. Wystarczył zapał, dogłębna analiza wydawała się zbędnym, komplikującym sytuację dodatkiem.
Niestety w 2008 r. wizja wielkich zysków szybko prysła, a miejsce rozbudzonych nadziei zajęło rozczarowanie. Prędzej czy później takie niepowodzenia związane z inwestowaniem intuicyjnym i brakiem sprawdzonych metod sprawiają jednak, że uczestnicy rynku sięgają po wiedzę i porady innych. Wówczas natrafiają na odwieczny giełdowy dylemat: analiza techniczna czy fundamentalna? O ile ta pierwsza uwagę skupia na wykresach notowań, to ta druga sięga do „fundamentów", czyli czynników związanych z finansami spółek i koniunkturą w gospodarce. Oba rodzaje analizy są bardzo pojemne, uwzględniają niezliczone metody i wskaźniki.
Analiza techniczna na początek
Wydaje się, że przynajmniej na początku kariery giełdowej większość inwestorów sięga w pierwszej kolejności po analizę techniczną. Jest ona o tyle intuicyjna, że odnosi się bezpośrednio do tego, co dzieje się z kursami akcji, a do tego jest też atrakcyjna wizualnie. Analitycy mają szerokie pole do popisu, rysując na wykresach rozmaite kreski, doszukując się skomplikowanych formacji i okraszając to rozmaitymi wskaźnikami. Takie podejście z pewnością przemawia do wyobraźni.
– Początkowo kierowałem się praktycznie tylko analizą techniczną, a przez pewien okres w moim życiu dominował we mnie pogląd o wyższości teorii fal Elliotta nad wszystkimi innymi metodami. Wydaje się, że każdy inwestor przechodzi w swojej giełdowej karierze przez podobne etapy i fascynacja falami Elliotta powtarza się dość często – wspomina Łukasz Bugaj, analityk Domu Maklerskiego BOŚ. Fale Elliotta to hipoteza, według której na rynku akcji regularnie powtarza się schemat, na który składa się pięć fal hossy i trzy fale korygujące zwane A, B, C (mówiąc w pewnym uproszczeniu). Jest to jeden z licznych wariantów analizy technicznej. – Na kilka tygodni przed krachem w maju 2006 r. na wykresie dostrzegłem klarownie rysującą się strukturę pięciu fal, dzięki czemu udało mi się z zyskiem zamknąć wszystkie pozycje, gdy nieuchronność głębszej korekty dla większości nie była jeszcze widoczna. Później jednak zaczęło do mnie docierać, że teoria fal nie jest panaceum na wszelkie rynkowe dylematy i stanowić powinna jedynie część strategii inwestycyjnej – dodaje Bugaj.
Ucinaj straty, póki są małe...
Fale Elliotta to oczywiście tylko jedna z wielu, a jednocześnie niekoniecznie najpowszechniej akceptowana, metoda analizy technicznej. Jeśli szukać jednej wspólnej zasady przyświecającej większości zwolenników rysowania kresek na wykresach notowań, to jest nią zapewne słynne przykazanie: ucinaj szybko straty i pozwól rosnąć zyskom. Do tego dochodzą też równie znane maksymy: „trend jest twoim przyjacielem" (co ładnie rymuje się w oryginalnej wersji angielskojęzycznej: trend is your friend) lub „nie walcz z trendem". Nie wnikając w szczegóły, ogólnie chodzi o to, by trzymać akcje tak długo, jak drożeją (są w trendzie wzrostowym), i pozbyć się ich, jak tylko tanieją na tyle mocno, że według przyjętych odgórnie założeń można uznać, że trend wzrostowy się załamuje.