Technika czy fundamenty? Oto jest pytanie...

Analiza techniczna kontra fundamentalna – które z tych podejść do inwestowania jest lepsze? Zapytaliśmy analityków i ekonomistów. Część z nich różne metody podejmowania decyzji przetestowała na własnej skórze.

Aktualizacja: 14.02.2017 17:35 Publikacja: 31.10.2012 04:59

Technika czy fundamenty? Oto jest pytanie...

Foto: GG Parkiet

Można by zaryzykować tezę, że większość inwestorów swoją przygodę z giełdą rozpoczyna, podejmując decyzje na bazie intuicji lub też po prostu pod wpływem panującej mody. O to drugie bardzo łatwo zwłaszcza w okresie silnej hossy, kiedy większość akcji mocno drożeje. Tak było w latach 2006–2007, kiedy to pędzące w górę indeksy giełdowe rozbudzały wyobraźnię wielu Polaków. Każdy początkujący inwestor widział już na horyzoncie góry pieniędzy. I dlatego kupował akcje. Wystarczył zapał, dogłębna analiza wydawała się zbędnym, komplikującym sytuację dodatkiem.

Niestety w 2008 r. wizja wielkich zysków szybko prysła, a miejsce rozbudzonych nadziei zajęło rozczarowanie. Prędzej czy później takie niepowodzenia związane z inwestowaniem intuicyjnym i brakiem sprawdzonych metod sprawiają jednak, że uczestnicy rynku sięgają po wiedzę i porady innych. Wówczas natrafiają na odwieczny giełdowy dylemat: analiza techniczna czy fundamentalna? O ile ta pierwsza uwagę skupia na wykresach notowań, to ta druga sięga do „fundamentów", czyli czynników związanych z finansami spółek i koniunkturą w gospodarce. Oba rodzaje analizy są bardzo pojemne, uwzględniają niezliczone metody i wskaźniki.

Analiza techniczna na początek

Wydaje się, że przynajmniej na początku kariery giełdowej większość inwestorów sięga w pierwszej kolejności po analizę techniczną. Jest ona o tyle intuicyjna, że odnosi się bezpośrednio do tego, co dzieje się z kursami akcji, a do tego jest też atrakcyjna wizualnie. Analitycy mają szerokie pole do popisu, rysując na wykresach rozmaite kreski, doszukując się skomplikowanych formacji i okraszając to rozmaitymi wskaźnikami. Takie podejście z pewnością przemawia do wyobraźni.

– Początkowo kierowałem się praktycznie tylko analizą techniczną, a przez pewien okres w moim życiu dominował we mnie pogląd o wyższości teorii fal Elliotta nad wszystkimi innymi metodami. Wydaje się, że każdy inwestor przechodzi w swojej giełdowej karierze przez podobne etapy i fascynacja falami Elliotta powtarza się dość często – wspomina Łukasz Bugaj, analityk Domu Maklerskiego BOŚ. Fale Elliotta to hipoteza, według której na rynku akcji regularnie powtarza się schemat, na który składa się pięć fal hossy i trzy fale korygujące zwane A, B, C (mówiąc w pewnym uproszczeniu). Jest to jeden z licznych wariantów analizy technicznej. – Na kilka tygodni przed krachem w maju 2006 r. na wykresie dostrzegłem klarownie rysującą się strukturę pięciu fal, dzięki czemu udało mi się z zyskiem zamknąć wszystkie pozycje, gdy nieuchronność głębszej korekty dla większości nie była jeszcze widoczna. Później jednak zaczęło do mnie docierać, że teoria fal nie jest panaceum na wszelkie rynkowe dylematy i stanowić powinna jedynie część strategii inwestycyjnej – dodaje Bugaj.

Ucinaj straty, póki są małe...

Fale Elliotta to oczywiście tylko jedna z wielu, a jednocześnie niekoniecznie najpowszechniej akceptowana, metoda analizy technicznej. Jeśli szukać jednej wspólnej zasady przyświecającej większości zwolenników rysowania kresek na wykresach notowań, to jest nią zapewne słynne przykazanie: ucinaj szybko straty i pozwól rosnąć zyskom. Do tego dochodzą też równie znane maksymy: „trend jest twoim przyjacielem" (co ładnie rymuje się w oryginalnej wersji angielskojęzycznej: trend is your friend) lub „nie walcz z trendem". Nie wnikając w szczegóły, ogólnie chodzi o to, by trzymać akcje tak długo, jak drożeją (są w trendzie wzrostowym), i pozbyć się ich, jak tylko tanieją na tyle mocno, że według przyjętych odgórnie założeń można uznać, że trend wzrostowy się załamuje.

– W swoich inwestycjach zawsze kieruję się zasadą szybkiego ucinania strat. Potrafię szybko przyznawać się do błędów, więc moje straty na pojedynczych zagraniach nigdy nie były duże – tłumaczy Bugaj. Tego typu filozofia inwestowania sprawia, że możemy stanąć w obliczu wielu małych strat, jednocześnie licząc na to, że zostaną one z nawiązką zrekompensowane przez może celne strzały. – Jeżeli widać wyraźny trend wzrostowy, to należy w nim uczestniczyć i tak właśnie zrobiłem w przypadku City Interactive. Akcje sprzedałem dopiero po roku, gdy przynajmniej dla mnie oczywiste stało się wyczerpanie potencjału zwyżkowego, a tak naprawdę uczyniło to za mnie zlecenie stop loss, które konsekwentnie podnosiłem przez cały okres wzrostu ceny – dodaje analityk.

...i czekaj na większe zyski

Często jest tak, że do zalet takiego podejścia nasi rozmówcy przekonywali się dopiero po pewnym czasie, na podstawie własnych doświadczeń. – Pamiętam, jak wiosną 2005 r. stałem się akcjonariuszem spółki MCI, która była wówczas gwiazdą na forach internetowych. Walory nabyłem po 2,50 zł i przez kilka miesięcy męczyłem się, patrząc, jak kurs stoi w miejscu, podczas gdy WIG20 wzrósł o ponad 700 pkt. Część akcji sprzedałem ze stratą po 2,20 zł. Kiedy w końcu w grudniu doczekałem się wzrostu ceny do 2,80 zł, sprzedałem pozostałe akcje z zyskiem i uwierzyłem, że posiadam wszelkie cechy skutecznego inwestora. Zmieniłem zdanie kilka miesięcy później, kiedy za jedną akcję spółki płacono 7 zł, w 2007 r. zaś papiery wyceniano na ponad 35 zł. Wtedy przekonałem się na własnej skórze, jak trudno jest pozwolić zyskom rosnąć – przyznaje Łukasz Wróbel, analityk Noble Securities.

Krytyków nie brakuje

Czy wszystko to oznacza, że analiza techniczna jest niezbędna do sukcesu na giełdzie? Na rynku nie brakuje opinii, według których jest dokładnie odwrotnie, tzn. rysowanie kresek na wykresach prowadzi do dość iluzorycznych wniosków. Szerokim echem odbił się przykładowo opublikowany w 2010 r. raport nowozelandzkich naukowców Bena Marshalla, Rochestera Cahana i Jareda Cahana, którzy przebadali skuteczność ponad 5000 (!) rozmaitych strategii technicznych, posługując się danymi z 49 światowych giełd. Doszli do raczej mało przyjemnych dla zwolenników tej metody analizy wniosków. Odkryli bowiem, że wyniki przebadanych strategii nie okazały się lepsze niż efekty inwestowania na ślepo, czysto losowo. Jednocześnie zauważyli, że co prawda na każdym rynku można znaleźć bardzo zyskowną metodę handlu, ale na pozostałych rynkach ta sama metoda okazuje się rozczarowująca.

Zwolennicy rysowania kresek na wykresach?mogliby odpowiedzieć, że analiza techniczna to bardziej sztuka niż sztywne trzymanie?się określonych reguł, a skuteczność sztuki trudniej jest już ocenić, niemniej na rynku nie?brakuje sceptyków. – Nie jestem wielkim fanem analizy technicznej. Jej przydatność od początku kryzysu radykalnie spadła. Znaczenie wydarzeń i czynników zewnętrznych dla kursów na rynku walutowym znacząco wzrosło, a techniczne poziomy są istotne głównie dla graczy na krajowym rynku. Przez dwa lata byłem na drugim miejscu w jednym z rankingów, jeśli chodzi o prognozowanie kursu walutowego i w ogóle nie używałem analizy technicznej – twierdzi Jakub Borowski, główny ekonomista Kredyt Banku.

Przeciwnicy analizy technicznej sugerują zazwyczaj, że do odniesienia sukcesu inwestycyjnego konieczna jest dogłębna znajomość fundamentów, a nie sugerowanie się rozmaitymi kształtami widocznymi na wykresach, bo niekoniecznie muszą się one sprawdzić. – Gospodarka nie patrzy na wykresy i nie zacznie rosnąć ani spadać tylko dlatego, że tak ułożyło się na obrazku. U nas w banku analitycy budują czasem coś w rodzaju „technamentals", ale traktują to raczej z przymrużeniem oka – przestrzega?Piotr Kalisz, główny ekonomista Citi Handlowego.

Podobnie jak analiza techniczna, także analiza fundamentalna ma różne oblicza. Podczas gdy jedni „fundamentaliści" spędzają czas, prognozując to, co może zdarzyć się w gospodarce, inni rozkładają na części pierwsze finanse spółek. O tym, jak wygląda główny nurt analizy fundamentalnej na warszawskim parkiecie, łatwo się przekonać, przeglądając raporty publikowane regularnie przez domy maklerskie. Typowo rdzeniem każdego raportu jest wycena w oparciu o mniej lub bardziej skomplikowane modele matematyczne (np. DCF, czyli model zdyskontowanych przepływów pieniężnych, w którym eksperci podstawiają do wzorów prognozowane przyszłe wyniki spółek).

Opłacalny miks

Nasi rozmówcy, nawet ci ciepło wypowiadający się o analizie technicznej, zwracają uwagę, że może ona nie wystarczyć do odniesienia sukcesu. – Bardzo pomocna może być znajomość fundamentów, szczególnie w przypadku inwestycji w akcje. Gdybym wcześniej brał je pod uwagę w swoich inwestycjach, mógłbym poprawniej oszacować potencjał do zwyżek i strat, co uchroniłoby mnie przed zakupem akcji spółek o wątpliwych fundamentach. Ostatecznie udało mi się połączyć zalety analizy technicznej i fundamentalnej, a najbardziej spektakularnym tego sukcesem była inwestycja w akcje spółki City Interactive z początkiem 2010 roku – chwali się Bugaj.

Analizę fundamentalną można rozumieć niekoniecznie jako skomplikowane modele wyceny akcji, ale po prostu jako dążenie do jak najlepszego poznania otoczenia gospodarczego. Zrozumienie procesów ekonomicznych może pomóc podjąć właściwe decyzje o znaczeniu strategicznym, co jest szczególnie istotne w obecnych burzliwych czasach. – Miałem okazję spędzić semestr na uczelni w USA i zrozumiałem, jak ważne jest konstruowanie tez inwestycyjnych w oparciu o różne źródła informacji. Tuż po przyjeździe do Chicago, idąc na uczelnię, na trawnikach przed domami mijałem kilkanaście tabliczek z napisami „for sale" (na sprzedaż – red.). Gdy pół roku później wracałem do kraju, osób chcących nagle się pozbyć domów było około cztery–pięć razy więcej – tak okoliczności towarzyszące narastaniu kryzysu finansowego w USA opisuje Wróbel.

Ograniczając się do rysowania kresek na wykresach, zwykle trudno się zorientować, co tak naprawdę dzieje się na rynkach lub w danej spółce. Przypomina się tu słynne zalecenie legendarnego zarządzającego funduszami Petera Lyncha: „inwestuj w to, co znasz".

Z drugiej strony analitycy techniczni mogliby zapewne argumentować, że o prawdziwych źródłach i powodach zmian kursów akcji dowiadujemy się zwykle długo po fakcie. Tu wspomnieć należałoby ponownie o bessie z lat 2007–2008. Kiedy pojawiła się pierwsza fala panicznej wyprzedaży akcji na jesieni 2007 r., większość ekonomistów była tak zachwycona tempem wzrostu gospodarczego, że nie dopuszczała możliwości dalszej głębokiej przeceny walorów. Po roku okazało się, że wzrost gospodarczy się załamuje, ale na decyzje o sprzedaży akcji było wtedy zdecydowanie za późno.

Potrzebne też szczęście

Na koniec warto wspomnieć, że według niektórych naukowców ani analiza techniczna, ani fundamentalna na dłuższą metę nie pozwalają wygrać z rynkiem, bo kursy akcji zmieniają się w sposób losowy. Jeśli to prawda, to należałoby albo dać sobie spokój z inwestowaniem na giełdzie, albo zdać się na długoterminową strategię „kup i trzymaj", zapominając o jakichkolwiek analizach. Oczywiście mało który aktywny uczestnik rynku zgodziłby się z takim skrajnym poglądem, niemniej również trudno byłoby znaleźć analityka, który zaprzeczyłby, że w inwestowaniu przynajmniej w pewnym stopniu trzeba liczyć na szczęście. – Chciałbym wierzyć, że było inaczej, ale mój największy sukces inwestycyjny nie był niestety efektem realizacji wcześniej założonej strategii, lecz rynkowej patologii. W maju 2010 r. posiadałem otwartą krótką pozycję na indeksie S&P500. Gdy wieczorem, po pracy zalogowałem się na platformie inwestycyjnej, aby sprawdzić, co się dzieje z transakcją, nie mogłem uwierzyć w to, co ujrzałem. Na moich oczach w ciągu kilku minut indeksy runęły w dół o blisko 10 proc., a stan rachunku zwiększył się o kilkakrotność mojego miesięcznego wynagrodzenia. Historia byłaby zbyt piękna, by być prawdziwą, gdybym nie dodał, że większą część tych zysków rynek sobie odebrał ode mnie, ponieważ widząc szybki zysk, zwiększyłem wielkość zajmowanych pozycji i kilka kolejnych transakcji z rzędu przyniosło straty. Mógłbym oczywiście powiedzieć, że przewidziałem tzw. flash crash, i przemilczeć drugą część historii, ale sądzę, że na rynku finansowym jest tak wiele nieautentycznych osób przedstawiających tylko jedną stronę medalu i wybiórczo dobierających dane pasujące do danej tezy, że nie ma sensu dołączać do tego grona – wspomina Wróbel.

[email protected]

Parkiet PLUS
Obligacje w 2025 r. Plusy i minusy możliwych obniżek stóp procentowych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Parkiet PLUS
Zyski zamienione w straty. Co poszło nie tak
Parkiet PLUS
Prezes Ireneusz Fąfara: To nie koniec radykalnych ruchów w Orlenie
Parkiet PLUS
Powyborcze roszady na giełdach
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Parkiet PLUS
Unijne regulacje wymuszą istotne zmiany na rynku biopaliw
Parkiet PLUS
Czy bitcoin ma szansę na duże zwyżki w nadchodzących miesiącach?