Kolejna fala covidu nie zdewastuje gospodarki

Każda kolejna z dotychczasowych rund antyepidemicznych restrykcji mniej uderzała w aktywność ekonomiczną - mówi Ernest Pytlarczyk, główny ekonomista Banku Pekao.

Publikacja: 12.07.2021 05:20

Kolejna fala covidu nie zdewastuje gospodarki

Foto: materiały prasowe

Prognozy Pekao należą obecnie do najbardziej optymistycznych. Spodziewacie się wzrostu PKB w tym i w przyszłym roku o sporo ponad 5 proc. To w zasadzie oznaczałoby powrót na taką ścieżkę wzrostu, jakiej można było oczekiwać przed pandemią. Na ile realizacja tego scenariusza uzależniona jest od dalszego przebiegu pandemii?

Zakładamy, że jesienią będzie czwarta fala epidemii Covid-19, ale nie będzie skutkowała takimi restrykcjami, żeby mogły wykoleić ożywienie. Każda kolejna z dotychczasowych rund antyepidemicznych restrykcji mniej uderzała w aktywność ekonomiczną i skutkowała mniejszym spadkiem mobilności ludności. Wynikało to z tego, że inaczej niż wiosną 2020 r. nie zamrażano całej gospodarki. Ograniczenia były bardziej wycelowane, dotyczyły tych rodzajów działalności, w których kontakty międzyludzkie są najczęstsze. No i najważniejsze, co nie znaczy, że dobre, ludzie inaczej reagowali. Spodziewamy się, że jesienią będzie podobnie. Poligonem doświadczalnym będą Wielka Brytania, Izrael i Hiszpania, czyli te kraje, gdzie wariant delta już teraz prowadzi do wzrostu zachorowań na Covid-19. Na razie wygląda na to, że zerwany został związek między zachorowaniami a zgonami, co pokazuje, że szczepionki są dość skuteczne. To właśnie pozwala oczekiwać, że nawet jeśli kolejna fala zachorowań w Polsce będzie wysoka – a na to wskazują modele matematyczne – nie będzie miała dewastującego wpływu na gospodarkę.

Spodziewasz się, że będzie trzeba znów zamknąć szkoły? To nie ma bezpośredniego i szybkiego przełożenia na koniunkturę w gospodarce, ale będzie miało długofalowe negatywne konsekwencje.

Nie sądzę, żeby zamykanie szkół było konieczne. Dzieci powyżej 12. roku mogą się szczepić, nauczyciele też mogli. W szkołach nie będzie zbyt wielu osób, które trzeba chronić przed zakażeniem, bo sami się ochronić nie mogą.

Od pewnego czasu zastrzegacie, że fala rewizji prognoz, która ruszyła na dobre w maju, już się skończyła. Jak to rozumieć? To jest zapowiedź, że za chwilę trzeba będzie te prognozy ciąć?

Nie. Bieżące dane pokazują, że wzrost gospodarczy może dojść do 6 proc. Ale podwyższanie prognozy do tego poziomu przy obecnej wiedzy na temat przebiegu pandemii byłoby nieodpowiedzialne. Musimy liczyć się z tym, że ze względu na niski poziom wyszczepienia, hospitalizacji z powodu Covid-19 będzie więcej, niż zakładamy. Chociaż trzeba pamiętać, że wśród starszych osób, które najczęściej trafiały do szpitali, poziom wyszczepienia jest akurat wysoki.

Przyjmijmy, że jednak jesienią obowiązywały będą takie same restrykcje jak wiosną br. Czy to, że wzrost PKB będzie napędzany nie tylko konsumpcją, ale prawdopodobnie też inwestycjami, które wykazują pewną inercję, zwiększa odporność gospodarki?

Sądzę, że tak. Te inwestycje, które zaczęły się w I kwartale, będą kontynuowane. Inercyjność tego procesu sprawiła, że po danych za I kwartał br. ekonomiści niemal automatycznie podwyższyli prognozy wzrostu PKB o 1 pkt proc. Dynamika konsumpcji z dnia na dzień może się zmieniać w zależności od restrykcji, z inwestycjami jest inaczej.

Ale skąd pewność, że inwestycje będą rosły? Odbicie inwestycji w I kwartale mogło przecież być zjawiskiem jednorazowym, szczególnie że w dużej mierze było zasługą wydatków spółek Skarbu Państwa.

Te spółki podtrzymywały dynamikę inwestycji przez cały rok. Nawet w 2020 r. ich nakłady inwestycyjne wzrosły o 19 proc., a w I kwartale br. o 6 proc. rok do roku. Ale w I kwartale ruszyły też już inwestycje firm prywatnych. Zwiększyły się o 5 proc. To często są inwestycje w proces wytwórczy, w maszyny i urządzenia. Wiemy, że pomijając pierwszą falę epidemii, kolejne nie miały dużego wpływu na sytuację w przemyśle. Firmy przemysłowe mają przed sobą perspektywę rosnącego popytu, ale też znów – jak przed kryzysem – obawiają się o dostępność pracowników. To będzie skłaniać je do inwestowania.

Czynnikiem, który tłumaczył bardzo dobrą w ostatnich miesiącach koniunkturę w polskim przemyśle, był popyt zagraniczny. W ub.r. Polska była jednym z kilku państw, które zdołały zwiększyć swój udział w globalnym eksporcie. Czy firmy mogą liczyć na dalszy wzrost eksportu, czy było to przejściowe zjawisko, spowodowane przesunięciem globalnego popytu w trakcie pandemii od usług ku dobrom trwałego użytku, w których produkcji Polska się specjalizuje?

W naszej ocenie eksport będzie nadal szybko rósł. W strukturze globalnego popytu widać obecnie pewne przesunięcie od dóbr konsumpcyjnych ku inwestycyjnym, a my potrafimy się pod ten trend podczepić. Są też pewne długookresowe procesy, które mogą wspierać polski eksport. Jednym z nich jest skracanie łańcuchów dostaw, przenoszenie przez międzynarodowe firmy części produkcji do Europy. Nie ma na razie precyzyjnych danych, które pozwalałyby ocenić skalę tego zjawiska. Wiemy jednak, że w ub.r. ogłoszono w Polsce rekordową liczbę inwestycji zagranicznych typu greenfield, a łączna wartość tych projektów była mniej więcej taka jak rok wcześniej. Korelacja tych danych z faktyczną dynamiką inwestycji nie jest wprawdzie duża, ale świadczą one o tym, że Polska jest wciąż atrakcyjnym miejscem do inwestowania. A ci zagraniczni inwestorzy są z reguły eksporterami.

Ożywieniu w polskiej gospodarce towarzyszy podwyższona inflacja. Większość prognoz sugeruje, że już do końca roku pozostanie ona powyżej 4 proc. NBP konsekwentnie jednak podkreśla, że to efekt czynników, które są niezależne od krajowej polityki pieniężnej. I przekonuje, że w 2022 r. inflacja wróci w pobliże celu NBP, tj. 2,5 proc., choćby z powodu wysokiej bazy odniesienia z br. Tak będzie?

My szacujemy, że inflacja w 2022 r. będzie wciąż w okolicy 4 proc, może minimalnie niżej. Widzimy szybki wzrost cen uprawnień do emisji CO2, co będzie się przekładało na ceny energii. Ich wzrost w br. nie jest zjawiskiem jednorazowym. Oczywiście, są też czynniki, które przejściowo podwyższają inflację. Taki wzrost opłat za odbiór śmieci jak w tym roku w 2022 r. się nie powtórzy. Nie będzie też pandemicznych dostosowań cen. Ale nawet inflacja oczyszczona z wpływu tych przejściowych czynników nie maleje. Tymczasem mamy przed sobą perspektywę kilku lat szybkiego wzrostu gospodarki, a polski rynek pracy należy już teraz do najbardziej rozgrzanych w Europie. To ożywienie będzie więc charakteryzowało się popytową presją na wzrost cen – nie tylko w Polsce, w innych krajach regionu też.

Rynek pracy rzeczywiście jest obecnie w dobrej kondycji, ale część ekonomistów jeszcze niedawno ostrzegała, że to się może zmienić, gdy wygasać zacznie obowiązek utrzymania zatrudnienia w firmach korzystających z tarcz finansowych. To wciąż jest realne zagrożenie?

Już widzimy, że te obawy się nie sprawdziły. Można jednak oczekiwać trwałych zmian w funkcjonowaniu części branż. Przykładowo, jak dotąd nie nastąpił masowy powrót do biur. Być może pracodawcy czekają na ostateczny koniec pandemii, ale może ten powrót już w ogóle nie nastąpi? A praca w biurach była źródłem jakiejś aktywności, np. w zakresie dostaw żywności. Ale ludzie, którzy z tego powodu stracą pracę, szybko znajdą ją gdzie indziej, bo w wielu branżach widać znów niedobór pracowników. Bardzo szybki wzrost gospodarczy i wzrost płac będą sprzyjały przekwalifikowaniu pracowników.

Powiedziałeś, że krajobraz inflacyjny jest podobny we wszystkich krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Na Węgrzech i w Czechach banki centralne rozpoczęły już z tego powodu cykl podwyżek stóp procentowych. W Polsce też jest na to najwyższa pora?

Prawdopodobnie nic by się dramatycznego nie stało, gdyby RPP zaczęła normalizować politykę pieniężną tak jak banki centralne Czech i Węgier. Ale z drugiej strony, banki centralne USA i strefy euro są od tego daleko. Tam prognozy są dobre, ale banki centralne podkreślają, że to tylko prognozy i trzeba poczekać na ich realizację. To może być rozsądna postawa, biorąc pod uwagę to, że ryzyko dla ożywienia jest dobrze zidentyfikowane, ale nie potrafimy rzetelnie ocenić jego skali. Fed i EBC podkreślają, że w obecnej, dość szczególnej sytuacji, lepiej dmuchać na zimne i są gotowe dopuścić czasowo inflację powyżej celu. To zresztą może być też pożądane z punktu widzenia stabilności finansów publicznych i systemu finansowego jako całości. W trakcie pandemii dług publiczny mocno wzrósł jak w czasie wojny. Po wojnie też mieliśmy długi okres niskich stóp, co pozwoliło ten dług ograniczyć.

Nie obawiasz się tego, że NBP się spóźni? Że nawet jeśli teraz faktycznie inflację napędzają czynniki, które są poza kontrolą krajowej polityki pieniężnej, to bierność RPP doprowadzi do wzrostu oczekiwań inflacyjnych i utrwali inflację na podwyższonym poziomie?

Nie obawiam się tego. Są inne mechanizmy, które mogą hamować wzrost cen, np. kursowy i regulacyjny. Ten ostatni może być wykorzystany, żeby zablokować np. wzrost cen nieruchomości. W Europie Zachodniej stosuje się regulacje ograniczające choćby wynajem krótkoterminowy. A brak podwyżek stóp procentowych dzisiaj można skompensować większymi podwyżkami później. Nie byłbym tu czarnowidzem. Wbrew temu, co się niekiedy słyszy, nie jesteśmy w takiej sytuacji jak USA w latach 70. XX w. Nie mamy ani 7-proc. inflacji, ani automatycznego indeksowania płac. Warto też pamiętać, że jeszcze kilka lat temu inflacja na takim poziomie, jaką obecnie obserwujemy w Polsce, była przedstawiana przez międzynarodowe instytucje, jak MFW, jako remedium na okres po kryzysie. A Polska jest przecież krajem doganiającym Europę Zachodnią. Najważniejsza jest konwergencja realna, ale ceny też muszą dążyć do takiego poziomu, jaki obowiązuje tam.

Mechanizm kursowy, o którym wspomniałeś, jest aktualnie zablokowany. Wygląda na to, że grudniowe interwencje NBP na rynku walutowym trwale osłabiły złotego. To jest coś, co potęguje wrażenie, że NBP bagatelizuje ryzyko nadmiernej inflacji.

To, jak obecnie zachowuje się złoty, nie jest tylko kwestią tych interwencji z grudnia. Na pewno inwestorzy o tym pamiętają, ale też Polska jest postrzegana jako satelita strefy euro. Obecnie zaś jesteśmy w fazie aprecjacji dolara i odwrotu od euro. Nam trudno się od tego oddzielić.

Czy w waszym scenariuszu makro jest w jakieś formie uwzględniony Polski Ład? To na razie jest mglisty program, ale przyjmijmy, że w jakiejś formie zostanie zrealizowany. Jakie będzie miał makroekonomiczne konsekwencje?

Uwzględniliśmy już planowane w Polskim Ładzie zmiany podatkowe. Naszym zdaniem będą miały pozytywny wpływ na popyt, bo zmniejszą obciążenia osób o najwyższej skłonności do konsumpcji. Oceniamy, że doda to około 0,4 pkt proc. do wzrostu konsumpcji w 2022 r. W zakresie inwestycji Polski Ład pokrywa się w dużej mierze z Krajowym Planem Odbudowy. Nowością są programy lokalne, którymi zarządzać ma BGK. Tu będzie przestrzeń do niespodzianki.

Czy oprócz czwartej fali Covid-19 widzisz jakieś zagrożenia dla waszego optymistycznego scenariusza?

Na pewno ważna będzie trajektoria wydatkowania środków unijnych.

Ernest Pytlarczyk od kwietnia 2020 r. jest dyrektorem Biura Analiz Makroekonomicznych i głównym ekonomistą Banku Pekao. Jego zespół w 2020 r. zajął trzecie miejsce w konkursie prognostycznym „Parkietu". Wcześniej Pytlarczyk przez wiele lat pełnił tę samą funkcję w mBanku. Jest absolwentem Szkoły Głównej Handlowej, doktorem nauk ekonomicznych Uniwersytetu w Hamburgu. Posiada certyfikat CFA.

Parkiet PLUS
Obligacje w 2025 r. Plusy i minusy możliwych obniżek stóp procentowych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Parkiet PLUS
Zyski zamienione w straty. Co poszło nie tak
Parkiet PLUS
Prezes Ireneusz Fąfara: To nie koniec radykalnych ruchów w Orlenie
Parkiet PLUS
Powyborcze roszady na giełdach
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Parkiet PLUS
Unijne regulacje wymuszą istotne zmiany na rynku biopaliw
Parkiet PLUS
Prezes Tauronu: Los starszych elektrowni nieznany. W Tauronie zwolnień nie będzie