Można to interpretować jako sygnał potwierdzający trwanie typowej sezonowej zwyżki cen akcji. W minionym roku jej pierwsza poważniejsza korekta rozegrała się pomiędzy 13 a 22 grudnia, ale ostatecznie ta sezonowa zwyżka trwała aż do końca lipca br. Oczywiście nie ma większych podstaw, by sądzić, że w tym roku będzie identycznie. Ale na razie obserwowana ostatnio czterotygodniowa zmiana S&P 500 o ok. +11 proc. jest porównywalna do tej, która pojawiała się w październiku–listopadzie 2022, a więc na początku „sezonowej zwyżki”, która trwała aż do lipca br. Oczywiście nie jest to jakiś rozstrzygający argument, ale na razie dosyć to pozytywnie świadczy o średnioterminowej kondycji amerykańskiego rynku akcji.
W Europie też obserwowana jest obecnie dosyć duża dynamika trwających od ostatniej dekady października wzrostów głównych indeksów, co podsuwa skojarzenia z sezonową zwyżką, która rozpoczęła się „klasycznie” pod koniec września ub.r. Na przykład w ciągu minionego roku większa od obserwowanej ostatnio 19-sesyjnej dynamiki francuskiego CAC 40 pojawiała się tylko trzykrotnie – w kwietniu 2023, w styczniu 2023 oraz w listopadzie 2023 – więc ostrożnie można liczyć na powtórzenie się tego scenariusza.
Z optymizmem nie należy chyba jednak przesadzać. Oczywiście tegoroczne wzrosty cen akcji można traktować jako klasyczny objaw czteroletniego „cyklu prezydenckiego” na amerykańskim rynku akcji, ale wystarczy sobie przypomnieć, jak cztery lata temu dosyć szybko po dosyć udanym – i dobrze wróżącym na przyszłość – początku ówczesnego „cyklu prezydenckiego” na rynku akcji już w lutym 2020 amerykański rynek akcji gwałtownie „zachorował” na Covid-19, co błyskawicznie sprowadziło S&P 500 do jego najniższego poziomu od trzech lat. Na wielu europejskich rynkach było jeszcze gorzej, bo np. taki francuski CAC 40, który w październiku, listopadzie i grudniu 2019 obiecująco z punktu widzenia „cyklu prezydenckiego” wzrósł do swoich najwyższych poziomów od 2007 roku, następnie w wyniku wybuchu pandemii błyskawicznie spadł do swego najniższego poziomu od 2013 roku.
Należy się tu więc dosyć pokornie przyznać do pewnej bezradności, bo tak jak cztery lata temu raczej nikt nie mógł przewidzieć nadciągającej pandemii, tak obecnie nie można przecież wykluczyć pojawienia się podobnej niespodzianki.