Na początku sierpnia pisałem o korekcie, która „wisiała w powietrzu” już od końca lipca. Wskazywałem także na potrzebę obserwacji, jak rozwinie się schłodzenie wcześniejszych bardzo optymistycznych nastrojów. Po ponad dwóch miesiącach można już pokusić się o pierwsze oceny.

Korekta rzeczywiście miała i de facto wciąż ma miejsce. Na rynkach rozwiniętych, czego uosobieniem jest oczywiście Wall Street, nie była one jednak szczególnie silna i pod względem zasięgu spadku jak na razie kulminowała już w połowie sierpnia. Od tego czasu mówić raczej możemy o rysującym się trendzie bocznym. Wygląda więc na to, że do tej pory niedźwiedzie nie mają się czym pochwalić. Taka ocena wynika także z zachowania rynku obligacji typu high yield, który nie sygnalizuje żadnego większego poruszenia czy zagrożenia poważniejszym osłabieniem koniunktury. Nie widać także zwiększonego apetytu na akcje spółek o defensywnym charakterze, które z reguły poprzedza poważniejsze tąpnięcia na rynku. Taka ocena co do zasady powinna być korzystna dla byków w dłuższym okresie, choć nie oznacza to, że na rynku nic się nie zmieniało.

Zmieniło się bowiem całkiem sporo. Po pierwsze, dolar zaczął się znowu umacniać, co z reguły nie tworzy szczególnie optymistycznego środowiska dla ryzykownych aktywów. Po drugie, surowce na czele z ropą po przerwie powróciły do wzrostu cen. Tego typu środowisko zaczyna przypominać współzależne zachowanie tych klas w roku minionym. Wówczas nakładał się na to wyraźny trend wzrostu rynkowych stóp procentowych i teraz notabene też jest on widoczny, tyle że w zdecydowanie mniejszej skali. Tym samym rynek pod pewnymi względami zaczyna ponownie wchodzić do znanej z zeszłego roku rzeki, choć oczywiście bez tak intensywnego i kryzysowego zabarwienia, jak to miało miejsce wcześniej. Co to może oznaczać?

Być może w pełni już wyczerpaliśmy rynkowy trend o nazwie „dezinflacja”. Przypomnę, że to właśnie ten termin od końca minionego roku gra pierwsze skrzypce na ustach większości analityków i ekonomistów. W USA roczna inflacja CPI po spadku w czerwcu do swojego minimum na poziomie 3 proc. zaczęła w ostatnich dwóch miesiącach ponownie rosnąć do poziomu 3,7 proc. w sierpniu. Cel nie został więc w pełni osiągnięty, a de facto już zaczął się ponownie oddalać. Oczywiście to jedynie uproszczenie tematu presji inflacyjnej, ale nie brakuje komentarzy wskazujących na „uporczywość” inflacji. Można więc sobie zadać pytanie, czy przypadkiem nie przechodzimy z korzystnej dla wszystkich fazy „dezinflacji” do etapu „uporczywej” inflacji, który w tak optymistycznych barwach już się nie rysuje.