Nasdaq Composite heroicznym bojem w trakcie ostatnich dwóch sesji poprzedniego miesiąca (łącznie +6,65 proc.) zdołał uniknąć jednoznacznego wygenerowania sygnału, który należałoby odbierać jako złą wróżbę na cały rok, czyli największej w 51-letniej historii tego indeksu styczniowej straty. Ten nadal dzierżony jest przez styczeń 2008 (-9,89 proc. wobec -9,49 proc. w tym roku). W tym zestawieniu słabych styczniów na Nasdaqu trzecie miejsce zajmuje pierwszy miesiąc 1990 roku (-8,58 proc.). Można zauważyć, że i w 2008 roku, i w 1990 roku w gospodarce USA rozegrała się recesja (w 1990 roku była efektem szoku naftowego wywołanego inwazją Iraku na Kuwejt; to swoją drogą może budzić nieprzyjemne skojarzenia w kontekście ostatnich manewrów Rosji przy granicy z Ukrainą). Dla S&P 500 (-5,26 proc.) to był najgorszy miesiąc od marca 2020, czyli od czasu paniki wywołanej pojawieniem się pandemii koronawirusa SARS-CoV-2. Jeszcze mniej, bo tylko -3,32 proc., straciła w styczniu średnia przemysłowa Dow Jonesa. Natomiast indeks szerokiego rynku w USA, czyli Russell 2000, stracił w styczniu 9,74 proc. i wyłamał się w jednoznaczny sposób poniżej poziomu wsparcia wielokrotnie bronionego w 2022 roku i wydaje się, że od tej pory te ubiegłoroczne dołki staną się nieprzekraczalnym poziomem oporu.
Te mniejsze w przypadku DJIA i S&P 500 wobec Nasdaq Composite i Russell 2000 spadki to mogłaby być kwestia zróżnicowanej „bety" tych indeksów, czy też większego zagrożenia niesionego przez spodziewane podwyżki stóp dla wysoko wycenianych akcji spółek wzrostowych, ale wydaje się, że może też chodzić tu o ucieczkę do płynności, której brak na akcjach mniejszych spółek może okazać się w dalszej części roku niebezpieczną pułapką.
Na krótszą metę można spekulować, że wzorzec zachowania cen akcji z 2008 roku nadal może być użyteczny. W jego ramach luty może być w miarę spokojny, w marcu nadeszłoby jeszcze jedno straszenie (spadki indeksów poniżej styczniowych dołków), a potem gdy Fed wreszcie zdecyduje się na pierwszą podwyżkę stóp, odbicie cen akcji trwające do maja i osiągające poziomy nieco wyższe niż ostatnie. Potem, wiadomo, „sell in May, go away on holiday". Zanim taki hipotetyczny wzrost cen akcji po marcowej podwyżce stóp Fedu nastąpi, fajnie byłoby zobaczyć jakieś bardziej znaczące oznaki pesymizmu polskich inwestorów indywidualnych, bo na razie ostatnie odczyty (-3 pkt proc. tydzień temu i -3,4 pkt proc. obecnie) jakoś nie zachęcają z kontrariańskiego punktu widzenia do rzucania się do zakupów akcji.