Zwyżkom cen akcji takich spółek jak Amazon, Alphabet czy Microsoft towarzyszą ostrzeżenia, że na rynkach puchnie kolejna bańka internetowa. Indeks Nasdaq wyraźnie przebił w minionych miesiącach maksymalne poziomy odnotowane w roku 2000.

17 lat temu, niedługo przed końcem hossy, rozpocząłem pracę na rynku kapitałowym i miałem okazję obserwować ówczesne coraz bardziej niezwykłe zachowania rynków i towarzyszącą im narrację części analityków oraz mediów. W Polsce byliśmy świadkami transakcji kupna za dziesiątki milionów dolarów portalu, którego jedynym istotnym aktywem była nazwa poland.com, czy też transformacji spółek zajmujących się produkcją podeszew do butów lub sprzedażą samochodów ciężarowych w spółki internetowe, czyli zazwyczaj takie, które w swojej nazwie zawierały domenę .com czy .pl. Kursy akcji po takim przebranżowieniu bardzo dynamicznie rosły. Wówczas w mediach i wśród inwestorów można było spotkać się z poglądem, że ekonomia dzieli się na starą, schyłkową, i nową, której najjaśniejszą gwiazdą jest internet. W nowej ekonomii miały nie obowiązywać tradycyjne prawa ekonomii, a od przychodów i zysków ważniejsza była liczba kliknięć. Ci, którzy obstawili starą ekonomię, byli początkowo wyśmiewani, ale po pęknięciu bańki mogli czuć satysfakcję, że uniknęli gigantycznych strat.

Do zwolenników starej ekonomii należał wówczas Warren Buffett. Co znamienne, ostatnio stwierdził on, że żałuje, iż w minionych latach nie zainwestował właśnie w akcje Amazona czy Alphabetu.

Nasuwa się zatem pytanie, czy i dzisiaj, gdy notowania spółek tzw. nowej ekonomii są na historycznych szczytach, nie grozi nam wielka korekta. Zastanówmy się więc, jakie są różnice między sytuacją z lat 1999 i 2000 a obecną? Po pierwsze, postęp technologiczny, jaki nastąpił w tym czasie, pozwolił dopiero teraz urzeczywistnić się wielu wizjom z przełomu XX i XXI wieku. Handel elektroniczny dynamicznie przyspieszył wraz z upowszechnieniem się smartfonów i szerokopasmowego internetu. Po drugie, wiele spółek uchodzących za giełdowe gwiazdy roku 2000 miało słabe zarządy, które nie potrafiły zarządzać finansami swoich przedsiębiorstw. Takie spółki najczęściej szybko upadły. Obecnie jakość zarządów w spółkach technologicznych jest z reguły bardzo wysoka. Po trzecie, spółki z tej branży, szczególnie te większe, potrafiły przełożyć dużą i rosnącą liczbę użytkowników na wysokie przychody i często też zyski, co z reguły odbyło się kosztem konkurencji. Na Amazona przypadało w 2012 r. 25 proc. amerykańskiego rynku e-commerce, a rok później już 43 proc. Po czwarte, zainteresowanie spółkami technologicznymi jest obecnie duże, ale w mojej ocenie nie przypomina manii, której doświadczyliśmy 17 lat temu. Wielu inwestorów wciąż bowiem dobrze pamięta bessy z 2000 i 2008 r.