Zaostrzeniem retoryki BoE chce wmówić rynkom, że podwyżka wkrótce nastąpi, ale mamy co do tego spore wątpliwości. Na razie jednak nic nie stoi na drodze umocnienia funta.
W czwartkowym komunikacie pojawiły się silne stwierdzenia, że rynek nie doszacowuje szans na podwyżkę stóp procentowych i „większość członków widzi pole do redukcji bodźców monetarnych w kolejnych miesiącach". Jednocześnie w treści komunikatu znalazł się fragment, w którym bank przyznaje, że jest za wcześnie, by stwierdzić, czy silny wzrost konsumpcji zneutralizuje słabość inwestycji prywatnych i czy przyspieszenie wzrostu PKB będzie do utrzymania w średnim terminie. Jednak decydenci w BoE pozostają optymistami i WSZYSCY oceniają, że JEŚLI gospodarka będzie się rozwijać w zgodzie z prognozami z sierpniowego raportu inflacyjnego, to polityka monetarna powinna być zaostrzana. Wyjątkowo mocne stanowisko, oparte jednak na wątłych założeniach.
Pobudki BoE nie są tajemnicą. Zahamowanie przeceny funta pozwoli zatrzymać wzrost inflacji. Dodatkowo wpłynięcie na rynkowe oczekiwania dotyczące ścieżki podwyżek doprowadzi do wzrostu rynkowych stóp procentowych (rentowności obligacji, koszt kredytu), przeciwdziałając przyrostowi długu prywatnego. Problem w tym, że aby BoE spełnił swoje obietnice i podniósł stopy procentowe, potrzebuje idealnego splotu czynników gospodarczych. Tymczasem gospodarka jest za słaba, realne dochody są drenowane, a brexit wciąż straszy.
Rynek jednak nie zamierza walczyć z podstawowym przekazem, gdyż za wcześnie jest, by sprawdzić „blef" banku centralnego. Prawdopodobieństwo podwyżki na kolejnym posiedzeniu w listopadzie wzrosło do 42 proc. (z 24 proc. na początku tygodnia), a na luty ruch o 25 pb jest zdyskontowany niemal w pełni. Mimo to wątpię, aby BoE miał warunki do podwyżki w tym roku lub nawet w I kwartale 2018 r. Nie zmienia to faktu, że GBP pozostanie mocny na dalszej budowie jastrzębich oczekiwań przy żywych spekulacjach w temacie listopadowej podwyżki.