Paradoksalnie ten wpływ jest najbardziej widoczny nie na Wall Street, lecz na bardziej wrażliwych rynkach wschodzących, do których nasza giełda jest i będzie jeszcze długo zaliczana. I to nawet mimo tego, że według jednej z firm indeksowych, FTSE Russell, już we wrześniu Polska trafi do grupy rynków rozwiniętych (ale wg MSCI na awans nie mamy na razie szans).
Do stopniowego przykręcania kurka z pieniędzmi przez główne banki centralne dochodzą jeszcze protekcjonistyczne zapędy prezydenta Trumpa i oznaki słabnięcia globalnej koniunktury gospodarczej – to wszystko tworzy dość ciężkostrawną mieszankę.
Ze względu na wagę tych zjawisk należy się liczyć z kontynuacją negatywnego trendu. Stratedzy Bank of America/Merrill Lynch, którzy w styczniu zasłynęli z bardzo trafnego sygnału sprzedaży akcji, ostatnio ostrzegli, że do pojawienia się sygnału kupna potrzebna może być jeszcze jedna fala przeceny na globalnych rynkach, która skłoniłaby banki centralne do złagodzenia tonu.
Według naszych szacunków WIG może potencjalny dołek ustanowić w rejonie 47–53 tys. pkt. W tej strefie spełnione byłyby kryteria wycenowe i techniczne charakterystyczne dla 4/5 historycznych cyklicznych dołków (1998 – kryzys rosyjski; 2001 – globalna recesja; 2011 – kryzys PIIGS; 2016 – krach na rynkach wschodzących; z tego zestawienia wyraźnie in minus odstaje jedynie dołek z 2009 r., kiedy polskie akcje były skrajnie nisko wycenione i wyprzedane).
Pocieszające jest to, że taki potencjalny dołek prawdopodobnie stanowić będzie dobrą okazję do średnioterminowych zakupów na GPW. Pod warunkiem braku globalnej recesji i długotrwałej bessy na Wall Street, ale takiego ryzyka ciągle jeszcze nie widzimy w bliskiej przyszłości ze względu na zachowanie krzywej rentowności obligacji w USA. Owszem, ulega ona systematycznemu spłaszczeniu, ale poprzednie dwie wielkie bessy (2008, 2000–2001) były poprzedzone jej głębokim odwróceniem.