Amerykańscy inwestorzy świętują ponoć rekordowo długą hossę na Wall Street (chociaż ten rekord wcale nie jest oczywisty – wyniki obliczeń dotyczących długości poszczególnych rynków byka są bowiem mocno uzależnione od pozornie niewielkich różnic w kryteriach). Tamtejsze indeksy są w okolicach rekordów wszech czasów. A tymczasem indeks rynków wschodzących w ostatnim czasie... otarł się według popularnego kryterium o bessę, bo spadek ze styczniowego szczytu wyniósł niemal 20 proc. Również na naszym rodzimym rynku trudno byłoby otwierać szampana. Wszystkie główne indeksy GPW są po mniejszych lub większych przejściach.
Długotrwała hossa w USA, nawet jeśli nie jest jeszcze rekordowo długa według niektórych kryteriów, z natury rodzi obawy przed jej zakończeniem. W takim scenariuszu także inne rynki, nawet te, które nie uczestniczyły w dużym stopniu w zwyżkach (GPW do nich należy), musiałyby się poddać globalnej bessie.
Na razie dobra wiadomość jest jednak taka, że ciągle nie widzimy sprawdzonych sygnałów ostrzegawczych przed rychłym nadejściem bessy/recesji w USA. Co prawda faktem jest, że krzywa rentowności obligacji uległa ostatnio dalszemu spłaszczeniu, ale historycznie to był niewystarczający sygnał. Musiało dojść do jej głębokiego odwrócenia, by na Wall Street zagościła bessa. Z tym nie mamy do czynienia. Nie widzimy również innego sygnału – pogarszania się wyników amerykańskich korporacji.
Wobec tej diagnozy pojawia się jakaś nadzieja na to, że dotknięte w ostatnich miesiącach pokaźną korektą spadkową rynki (emerging markets, GPW) zdążą jeszcze podnieść się z upadku i odrobić straty (a może wejść na nowe wieloletnie maksima?), zanim starzejąca się hossa na Wall Street wyzionie ducha.
Aby się to stało, podstawowym warunkiem jest brak dalszej aprecjacji dolara amerykańskiego względem innych walut, a najlepiej pojawienie się deprecjacji. Z naszych badań jasno wynika, że zarówno rynki wschodzące, jak i np. nasz WIG20, cechują się silną ujemną korelacją z koszykiem dolarowym (im mocniejszy USD, tym gorzej dla tych rynków). Wystarczy spojrzeć na ubiegły rok – nagłe osłabienie dolara wywołało pokaźną falę hossy i na emerging markets, i u nas.