Lekcje i wnioski na przyszłość? Podstawowa lekcja to... przysłowiowa powtórka z dywersyfikacji. Całkowite „rozjechanie się" sWIG80 z indeksami na Wall Street tylko przypomina o tym, że portfel inwestycyjny nie powinien być skoncentrowany na jednej kategorii aktywów, szczególnie jeśli ma ona dość niszowy charakter. Akcje z różnych, najlepiej słabo skorelowanych ze sobą rynków, plus obligacje i np. metale szlachetne – taka jest lepsza recepta na długoterminowe inwestowanie.
Ale czy to oznacza, że polskie akcje należy skreślić z listy pozycji w ramach takiego portfela? Wręcz przeciwnie. Reguła rebalancingu przypomina, że te pozycje w portfelu, które mocno straciły na wartości, w wyniku czego ich waga spadła, należy dokupić – tak by przywrócić tę wagę do stanu początkowego. Paradoksalnie zatem w obecnej sytuacji należałoby dokupować polskie akcje, oczywiście pod warunkiem, że cały portfel inwestycyjny jest dobrze przemyślany i zdywersyfikowany.
Z tym wiążą się kolejne obserwacje. Według naszych obliczeń wskaźnik P/E (cena/zysk) dla statystycznej spółki spadł w piątek do 10,1, co jest poziomem najniższym od około sześciu lat. Już niewiele brakuje do dołka z jesieni 2011 r. (9,3), a przecież obecne uwarunkowania makroekonomiczne są zupełnie inne – wtedy inwestorzy na świecie drżeli przed kryzysem w strefie euro i drugim dnem globalnej recesji. Wyraźnie niżej niż obecnie akcje na GPW były wyceniane tylko i wyłącznie w kulminacyjnej fazie globalnego kryzysu finansowego na przełomie lat 2008 i 2009 r. (P/E na poziomie 6,7).
Oczywiście można wysunąć argument, że niskie wyceny jeszcze niczego nie gwarantują, bo kluczowy jest brak popytu. Owszem, ale w ostatnim czasie wzrosły szanse na pewien długoterminowy przełom w tym zakresie. Brokerzy optymistycznie skomentowali przyjęty przez rząd projekt ustawy o pracowniczych planach kapitałowych (PPK), które – jeśli zgodnie z zapo-wiedziami ruszą w połowie przyszłego roku – będą stanowiły źródło stałego, wielomiliardowego popytu na akcje na GPW.
Reasumując, pewne segmenty polskiego rynku akcji przeżywają od kilkunastu miesięcy de facto bessę. Nie ma żadnej gwarancji, że to już finał owej bessy, ale warto też zwrócić uwagę, że zejście wskaźników wyceny do poziomów niewidzianych od lat to raczej argument za akumulacją taniejących walorów niż ich pozbywaniem się w ramach dobrze przemyślanego portfela inwestycyjnego. ¶