Wprawdzie MSCI Emerging Markets znajduje się na tegorocznych dołkach, ale skala spadków nie do końca wydaje się oddawać całość ryzyk, które przed nimi stoją, jeżeli weźmiemy pod uwagę, jak silnie potrafiły reagować na chińskie problemy np. na początku 2016 r. Jednym z powodów, dla których taka sytuacja ma miejsce, są brazylijskie wybory, które wywołały falę euforii w Ameryce Łacińskiej. Tego typu źródła wzrostu potrafią się jednak wyczerpywać bardzo szybko i nagle, czego najlepszym przypadkiem jest kazus Argentyny, która po zwycięstwie Mauricia Macriego miała rozpocząć nową erę – co się wydarzyło dalej, wszyscy wiemy.
Odnoszę wrażenie, że u źródeł niedostatecznego strachu stoi generalne przekonanie, że dolar powinien się zacząć niedługo osłabiać. Mimo że indeks tej waluty znajduje się w okolicach tegorocznych szczytów, temat ten został zepchnięty na dalszy plan. Jakkolwiek podzielam zdanie, że pogarszające się perspektywy wzrostu prędzej czy później skłonią FOMC do ostrożności, wydaje mi się to tematem bardziej na marzec 2019 r. niż grudniowe posiedzenie. Dodatkowo z okazji Halloween Fed ma dla rynków prezent w postaci największej do tej pory jednorazowej redukcji bilansu (-33,2 mld USD), która jest preludium przed powrotem do świata bez QE w styczniu, gdy skupu zaprzestanie EBC.
O ile inwestorzy amerykańscy mogą liczyć na to, że popyt w najbliższych dniach przyjdzie ze strony firm rozpoczynających kolejną falę buy backów, rynki wschodzące otrzymują już większość wsparcia, na które mogą liczyć – trudno się spodziewać, by inspirowane przez chińskie władze zakupy na giełdzie w Szanghaju miały się nagle stać wielokrotnie większe. Jeżeli kurs EUR/USD przebije 1,13, co nie jest wykluczone także ze względu na problemy strefy, ponownie zaistnieje ryzyko wystąpienia paniki. Poza gospodarkami, które już wcześniej zostały mocno poturbowane, i Brazylią w niebezpieczeństwie znajdą się także RPA, Indie czy Indonezja. ¶