Dlaczego napisałeś książkę o kryptowalutach i łańcuchu bloków? Twoje wcześniejsze pozycje dotyczące zdecydowanie innych tematów, od gier miejskich po psychodeliczne fabuły... Skąd taki tematyczny przeskok?
Myślę, że warto interesować się różnymi rzeczami. Tak się składa, że mam uprawnienia sędziego wyścigów konnych, papiery sommeliera, czy też licencję prywatnego detektywa. Oczywiście kiedy się pierwszy raz zetknąłem z blockchainem, nie wiedziałem, że tak mnie zainteresuje. Ale tak się złożyło, że od paru lat technologia ta jest rdzeniem mojego życia zawodowego. Nie planowałem od razu napisania tej książki. Pomysł narodził się później, jak zdobyłem wiedzę i doświadczenie, i mogłem wykorzystać też umiejętności, które zdobyłem podczas pisania wcześniejszych książek.
Coś jednak musiało być w tych technologiach, że postanowiłeś „związać się" z nimi na dłużej. Przecież nie interesujemy się wszystkim co nam wpadnie w oko czy w ucho.
Pierwszy raz zetknąłem się z bitcoinem w 2013 r. Najpierw miałem mgliste wyobrażenie o nim, jako jakimś wirtualnym pieniądzu. Wiele się jednak wówczas o nim mówiło – były pierwsze debaty na jego temat w amerykańskim Kongresie, kłopoty giełdy Mt Gox spowodowały silne spadki notowań, a do tego wszystkiego Newsweek zrobił śledztwo, którego celem było zidentyfikowanie twórcy tej kryptowaluty, czyli Satoshiego Nakamoto. Nagle sobie uświadomiłem, że to nie tylko jakiś wirtualny pieniądz, ale ciekawa technologia, za którą stoi zagadkowy twórca.