Trudno się z tym nie zgodzić, choć ten dołek wcale nie musi być przecież ostatecznym, a ewentualny wzrost cen nie musi być nową hossą, ale ruchem korygującym, większym niż do tej pory, wcześniejsze spadki. Hulnert zauważa, że zwykle dołki są wyznaczane w okresie, gdy giełda schodzi na dalszy plan i jest głównie przedmiotem złorzeczenia i adresatem przekleństw. Rzeczywiście tak jest najczęściej i sam o tym wspominałem. Ja także czekam na taki okres zniechęcenia. Niemniej warto pamiętać, że „najczęściej” to nie to samo, co zawsze. Zatem inne scenariusze, które w danej chwili wydają się mniej prawdopodobne, także należy rozważyć i się na ich pojawienie przygotować.
Hubert przypomina, że nawet w silnym trendzie spadkowym, jaki był okres przeceny w latach trzydziestych pojawiały się miesiące, gdy ceny rosły o ponad 20 proc. Ba, w kwietniu 1933 roku wzrost indeksu średniej przemysłowej wyniósł ponad 40 proc. Cóż, być może i teraz skończy się tylko na korekcie. Tego nie wiadomo. Wiadomo jednak, że utrzymywanie na siłę krótkich pozycji, gdy rynek ma ochotę wzrosnąć, chyba nie jest najlepszym rozwiązaniem. Jeśli rynek ma ochotę rosnąć, to trzeba się z tym pogodzić, a później dowiemy się, czy był to początek hossy, czy jedynie większej korekty.
Na koniec Hulbert zwraca uwagę na jeszcze jeden fakt. Jeśli faktycznie mamy do czynienia ze zmianę trendu, to rynek, zanim mocniej wyskoczy w górę, jeszcze pojawi się w okolicy dołka. Tak działo się w większości kreślonych dołków od 1900 roku. Zatem nie ma sensu się spieszyć, bo rynek raczej nam nie ucieknie. Przyznam, że nie za bardzo wierzę w zmianę trendu już w tej chwili. Bardziej jestem skłonny do oceny, że mamy do czynienia z początkiem większej korekty. Niemniej pamiętam, że jest to tylko ocena, a ostateczną odpowiedź da nam rynek.