Wydaje mi się jednak, że będzie to zbyt mało, by na poważniej zmienić sytuację na naszym rynku. Wzrost na początku sesji oddali ceny od poziomu dołka na 1461 pkt., ale nie zapewni, że dołek ten i tak nie będzie dziś atakowany.

Co do powodów wczorajszej zwyżki w Stanach to oczywiście na plan pierwszy wysuwa się sprawa publikacji danych makro i jej wpływu na wyceny sektora finansowego. Wzrost liczby nowych budów podniósł rynek na duchu. Nie wiem tylko, czy nie za wcześnie na wielki optymizm. Wzrost wynikał ze skokowej zmiany nowych inwestycji w sektorze budownictwa wielorodzinnego i raczej nie należy oczekiwać, że w kolejnych miesiącach będzie on kontynuowany. Kto wie, może dane za kolejny miesiąc przyniosą korektę, a wtedy rynek będzie płakać? To nie ogólne dane o nowych budowach są optymistyczne, ale fakt, że liczba rozpoczętych inwestycji w sektorze domów jednorodzinnych przestała spadać. Stabilizacja jest tu najlepszym wyjściem. Spadek nie jest oczekiwany, ale wzrost nie jest zbyt korzystny, bo oznaczałby dłuższy okres oczekiwania na wyhamowaniu spadku cen na rynku nieruchomości.

Pocieszający był odczyt wskaźnika PPI, choć tu także są to dopiero wstępne sygnały. Zagrożenie deflacją jest realne, ale wczorajsze dane nieco zmniejszają ryzyko takiego scenariusza. Trzeba jednak pamiętać, że dynamika cen jest ściśle powiązana z zachowaniem na rynku surowcowym, a więc brak wzrostu cen surowców to przedłużający się okres realnej możliwości wystąpienia deflacji. Warto pamiętać, że surowce mocno reagują na czynniki opisujące stan aktywności gospodarczej. A więc nadal najważniejsza jest aktywność. Na poziomie konsumentów jest równie niepewnie. Tu czynnikiem deflacyjnym może być słabnący rynek pracy, który może doprowadzić do spadku kosztów zatrudnienia.

Inni za powód wzrostu podają fakt, że wczorajsze publikacje zdają się potwierdzać weekendową wypowiedź szefa Fed na temat możliwości wyjścia z recesji jeszcze w tym roku. Sporo się o tym mówi, jakby to był jakiś przełom, choć już w styczniu Fed sygnalizował taką możliwość, a przecież na razie nic więcej Ben Bernanke nie powiedział. Tak, jest kilka sygnałów, które mogą na to wskazywać, ale są one zbyt słabe, by już budować na ich bazie mocne prognozy.

W jednym z komentarzy pojawiło się zdanie, że ten umiarkowany optymizm Fed został nadwyrężony przez fatalny raport o stanie rynku pracy w lutym. Moim zdaniem to jakieś nieporozumienie. Sam raport nie mógł niczego nadwyrężyć, bo po pierwsze, że będzie fatalny, było wiadomo wcześniej, a po drugie, rynek pracy zmienia się z opóźnieniem i trudno odnosić rozmowę o przyszłości gospodarki na bazie aktualnych danych dotyczących rynku pracy, które obrazują zmiany, jakie zaszły pod wpływem decyzji podjętych znacznie wcześniej. Wtedy aktywność i nastroje były najgorsze, a ostatnie publikacje dotyczące rynku pracy są już tylko tego echem.