Ostatnia sesja tygodnia nie była przyjemna dla posiadaczy długich pozycji, a tym samym zepsuła im, wydawałoby się pozytywny, tydzień. W końcu doszło do pokonania poziomu 1600 pkt. Teoretycznie powinno to zmobilizować inwestorów do gry na wzrost cen. Wątpliwości co do podstaw zwyżki wydają się zbyt duże. Stąd prawdopodobnie równie duża rezerwa wobec angażowania się po długiej stronie rynku.
Rezerwa słuszna, bo w końcu mamy za sobą półtora roku spadku cen, przerywanego jedynie przez okresy konsolidacji, w czasie których nie udało się rynkowi zanegować poprzedzającej konsolidację fali spadków. Tym razem jest inaczej, bo zejście z 1600 do dołka bessy zostało właśnie zanegowane. Nie musi to oczywiście od razu oznaczać początku hossy, ale na większą od dotychczasowychkorektę wzrostu można liczyć.
Pytanie, jak będzie przebiegała. Możliwości jest mnóstwo. Możemy szybko rosnąć, mocno odreagowując spadki. Może się też okazać, że wzrost będzie się rodził powoli i w bólach. Pierwsza wersja spowodowałaby dynamiczny ruch, który jednak nie trwałby zbyt długo, choć mógłby nas wysoko zaprowadzić. Wysoki docelowy poziom końca korekty można także osiągnąć w dłuższym czasie i tu właśnie właściwszy byłby scenariusz drugi.
Z czym zatem będziemy mieli do czynienia? Wydaje się, że opieszałość popytu, z jaką mamy ostatnio do czynienia, wskazuje na to, że jednak korekta zrobi swoje, ale w dłuższym czasie. Taki scenariusz zakłada więc konsolidację na obecnych poziomach, a może nawet spadek cen, choć na test dołka raczej nie ma co liczyć.
Być może osłabienie zatrzymałoby się około połowy odległości między dołkiem bessy (1237) a szczytem ustanowionym w czwartek (1640), czyli przy 1440 pkt. Nie jest to poziom przypadkowy, bo tam znajduje się ostatni lokalny dołek, który jak wiemy, uchodzi w tej chwili za pierwsze poważne wsparcie dla byków.