[b]Zakładany w budżetach spółek giełdowych poziom wzrostu PKB (średnio 1,9 proc.) jest znacznie niższy od tego, który prognozuje np. Ministerstwo Gospodarki (3 proc.). Czym pan to wytłumaczy? [/b]
Wiele firm sparzyło się podczas kryzysu i teraz dmucha na zimne. Zapewne wolą przyjmować pesymistyczny scenariusz, żeby potem ewentualnie korygować prognozy w górę. Wynika to też trochę z polskiego sposobu myślenia – lepiej się mile zaskoczyć, niż rozczarować. Według mnie to ostrożne, żeby nie powiedzieć nieco zachowawcze, założenia. Po pierwszych dwóch miesiącach w tym roku trudno wprawdzie o optymizm – były one szczególnie słabe, jeśli chodzi o budownictwo i handel detaliczny – jest jednak duża szansa, że uda się to nadrobić do końca roku. My zakładamy, że PKB wzrośnie w 2010 r. 2,8 proc.
[b]Czy na wymienione przez pana branże nie miała negatywnego wpływu tegoroczna zima – długa i sroga? [/b]
Ma to, rzecz jasna, bezpośrednie przełożenie w budowlance. Sprawa nie jest tak oczywista w przypadku konsumpcji. Co prawda ludzie mniej chętnie wychodzili z domów, rzadziej robili zakupy, wiele małych sklepów ucierpiało w wyniku awarii sieci elektrycznych, ale według mnie jest to wciąż pokłosie kryzysu. Bezrobocie utrzymuje się na dość wysokim poziomie, na rynku pracy panuje niepewność, firmy tną etaty – to wszystko powoduje, że Polacy zaciskają pasa i wstrzymują się z wydatkami.
[b]Duże rozbieżności można też zauważyć w prognozach kursu euro (od 3,95 zł do 4,40 zł). [/b]