Tezę, jaką w tych wersach zawarł Russ Roberts, obszerniej uzasadnia w książce „Keynes kontra Hayek" brytyjski dziennikarz Nicholas Wapshott. Jak argumentuje, spór tych dwóch ekonomistów z lat 30. i 40. XX w. zdefiniował współczesną ekonomię. Wyznaczył bieguny, między którymi znajdują się wszystkie dostępne rządom opcje polityki gospodarczej.

Rzeczywiście, Keynes i Hayek uosabiają dwa nieprzystające do siebie nurty ekonomii: interwencjonizm i leseferyzm. Ale w to, czy współcześni ekonomiści nadal dzielą się na słodko- i słonowodnych (swego czasu w USA tak określano liberałów i keynesistów, w związku z położeniem ich akademickich bastionów), można wątpić. A książka Wapshotta, wbrew zamierzeniom, te wątpliwości wzmacnia. Pokazuje, jak doszło do tego, że to myśl Keynesa weszła do głównego nurtu ekonomii. Spośród koncepcji Hayeka, laureata ekonomicznego Nobla z 1974 r., do ortodoksji przeszła w zasadzie tylko ta o koordynacyjnej i informacyjnej roli cen. Jako całość, jego teoria nie była nigdy praktykowana. Niektórzy przywódcy się do niej odwoływali, zwłaszcza Margaret Thatcher i Ronald Reagan, ale sam Hayek nie był skłonny podpisać się pod ich reformami.

Dlaczego tak się stało? W najszerszym ujęciu, spór Keynesa z Hayekiem dotyczył natury cyklu koniunkturalnego. Brytyjczyk wychodził z założenia, że tymi cyklami zawiadują „zwierzęce instynkty", czyli wahania nastrojów firm i konsumentów. Gdy z jakiegoś powodu stają się oni ostrożni i zaczynają oszczędzać, zamiast wydawać, maleje popyt w gospodarce, co skutkuje recesją. Interweniować musi rząd, zwiększając wydatki. Austriak sądził, że źródłem kryzysów jest nadmierna podaż kredytu. Gdy przekracza ona sumę oszczędności w społeczeństwie, kredyt tanieje, a przedsiębiorcy inwestują w produkcję, która nie byłaby opłacalna w normalnych warunkach i która nie jest w stanie zagwarantować sobie popytu. Gdy stopy procentowe wracają do normalnego poziomu, wszystkie te chybione inwestycje zostają obnażone. Trzeba wówczas czekać, aż gospodarka wróci sama do równowagi. W tym świetle, próby wygładzania cyklu koniunkturalnego przez rządy i banki centralne tylko go potęgują.

Tyle że żadnej z tych teorii nie da się udowodnić. Jeśli władzom nie uda się wyciągnąć gospodarki z kryzysu, keynesiści powiedzą, że nie dość się starały. Z kolei zwolennicy Hayeka nie mogą dowieść, że to ingerencje rządów w działanie rynku prowadzą do kryzysów, bo rynek wolny to dziś tylko intelektualny konstrukt. A skoro tak, to o zwycięstwie Keynesa nad Hayekiem musiały zaważyć względy pozamerytoryczne. Spośród nich ten, że teoria Brytyjczyka od zawsze była bliższa politykom, którzy w trakcie kryzysu nie mogą sobie pozwolić na bierność, nie był wcale najważniejszy. Jak pokazuje Wapshott, niebagatelne znaczenie miały też różnice w osobowościach i biografiach adwersarzy. I dlatego jego książka może otworzyć oczy każdemu, kto uważa, że ekonomia jest nauką ścisłą, podobną do fizyki. A zwolennikami Keynesa, którzy chcą wierzyć, że ich mistrz miał rację, może wręcz wstrząsnąć.

21 lutego o godz. 17 w Bibliotece na Koszykowej odbędzie się debata osnuta wokół książki „Keynes kontra Hayek" z udziałem prof. Adama Glapińskiego, prof. Witolda Kwaśnickiego, Sławomira Lachowskiego i Waldemara Pawlaka. Moderatorem będzie dziennikarz „Parkietu" Grzegorz Siemionczyk.