Stopy procentowe w USA bez zmian. Niestety

Po ostatnim posiedzeniu FOMC inwestorzy amerykańscy są zdecydowanie bardziej wyczuleni na globalne wydarzenia. I nie chodzi tylko o Chiny.

Aktualizacja: 06.02.2017 17:40 Publikacja: 02.10.2015 06:00

Piotr Kuczyński, główny analityk, DI Xelion

Piotr Kuczyński, główny analityk, DI Xelion

Foto: Archiwum

Przed ostatnim posiedzeniem Federalnego Komitetu Otwartego Rynku nastroje na rynkach były bardzo bycze. Indeksy na Wall Street w trzy sesje zyskały około 3 procent. I nie dlatego, że inwestorzy mieli nadzieję na pozostawienie stóp procentowych bez zmian. Wręcz przeciwnie – mieli nadzieję, że Fed stopy podniesie i da sygnał, że w tym roku już kolejnej podwyżki nie będzie. To usunęłoby z rynku pretekst do sprzedaży akcji i niepewność co do dalszej polityki Fedu. Tak się jednak nie stało.

W czwartek, po zakończeniu dwudniowego posiedzenia FOMC, dowiedzieliśmy się, że Fed stosunkiem głosów 9:1 pozostawił stopy procentowe bez zmian. Na koniec roku mediana oczekiwań odnośnie do wysokości stóp procentowych zmniejszyła się z 0,62 do 0,4 proc. Stąd wniosek, że teraz praktycznie oczekiwana jest jedna podwyżka w tym roku.

Jeśli chodzi o nowe prognozy, to mediana prognoz członków FOMC pokazuje, że gospodarka USA w tym roku wzrośnie nieco mocniej, niż oczekiwano – o 2,1 proc., ale w 2016 i 2017 roku prognozy zostały obniżone. Szefowa Fedu na konferencji prasowej brzmiała „gołębio", mówiąc o inflacji i o zagrożeniach zewnętrznych.

W protokole znalazło się bardzo dużo mówiące zdanie: „Rozwój finansowej i gospodarczej sytuacji globalnej może nieco hamować aktywność gospodarki [w domyśle gospodarki USA] i prawdopodobnie zwiększać będzie nadal presję na obniżenie inflacji w krótkim terminie". Fed najwyraźniej przejął się nieco sytuacją globalną. Chiny oczywiście nie zostały wymienione, ale mogły być jedną z przyczyn leżących u podstawy takiej decyzji.

Indeks S&P 500 po ogłoszeniu decyzji ruszył na północ i zyskiwał już ponad 1 procent, ale okazało się, że wątpliwości przebiły się do świadomości graczy. Indeksy zaczęły się osuwać i S&P 500 zakończył dzień niewielkim spadkiem. W piątek ten spadek zaakcentował kolejnym spadkiem indeksów, a kolejne sesje przyniosły prawdziwą huśtawkę nastrojów i indeksów.

Wydawało się, że decyzja FOMC tak naprawdę nic nie zmieniła, a zarówno zwyżki przed decyzją, jak i spadki po niej nie miały większego sensu. Rynki były bez kierunku, a gracze szamotali się, nie mogąc znaleźć właściwego rytmu. Nie do końca jednak sytuacja się nie zmieniła. Najbardziej niebezpieczne było przyznanie przez Fed, że sytuacja globalna szkodzi gospodarce USA. Tak naprawdę to jest truizm, ale czasem taki truizm zamienia się w pretekst do wyprzedaży.

Uważam, że po ostatnim posiedzeniu FOMC inwestorzy amerykańscy są zdecydowanie bardziej wyczuleni na globalne wydarzenia. I nie chodzi tylko o Chiny. Europa też może zacząć straszyć. Tym razem straszakiem nie będzie Grecja. W tym kraju odbyły się wybory. Wygrała je znów Syriza, niewiele tracąc w stosunku do poprzednich. Oczywiście rynki wolałyby wygraną Nowej Demokracji, ale stary układ też bez oporów przełknęły.

Wiadomo, że i tak w przyszłości dług Aten trzeba będzie zredukować. A na razie Grecja przepuszcza przez swoje terytorium imigrantów i uchodźców, których powinna zatrzymywać zgodnie z traktatem z Schengen. Interesujące, że na takie podstępne działanie Bruksela nie reaguje. Zapewne dlatego, że gdyby zareagowała to odpowiedź Grecji byłaby oczywista: zredukujecie nam dług o 40 procent, to będziemy przestrzegali układu z Schengen.

I to właśnie kryzys imigracyjny może szkodzić giełdom europejskim. Imigranci, którzy obecnie napływają do Europy, rozbijają jedność Unii Europejskiej i mogą prowadzić do wygranej w jakichś kolejnych wyborach sił nacjonalistyczno-faszystowskich. A one z pewnością doprowadziłyby do rozpadu UE. Na razie imigranci to dla gospodarki unijnej tylko problem (jeśli ich będzie dużo więcej). Wpierw trzeba ich zasymilować, potem znaleźć pracę, a i tak najpewniej olbrzymia większość z nich będzie się lokowała przy dolnej granicy zarobkowej. Ich dzieci mogą ubóstwo dziedziczyć.

Mówi się, że w latach 2050–2060 w Polsce zabraknie rąk do pracy i trzeba będzie i tak wpuścić do naszego kraju wielu imigrantów. Według mnie to błąd w rozumowaniu. Demografia jest nieubłagana, ale przez najbliższe 10–15 lat liczba ludności Polski będzie się wahała między 37 a 38 mln. Owszem, będzie problem z utrzymaniem emerytów, bo ich liczba wzrośnie, a liczba pracujących będzie spadała. Ale nie należy w tym czasie oczekiwać wspomagania od biedujących imigrantów. Potem liczba Polaków będzie szybko spadała (nawet do 34 mln), bo moje pokolenie zacznie wymierać. Wtedy też jednak stosunek pracujących do emerytów powinien się poprawiać.

Demografowie twierdzą, że zabraknie rąk do pracy. Niekoniecznie. Thomas Malthus na początku XIX wieku też mówił, że będziemy brodzić po kolana w nawozie końskim, bo nie przewidział wynalezienia samochodu. Nie ma sensu rozwijać tematu, ale powiem tylko, że za 35–50 lat postęp techniczny i sztuczna inteligencja mogą doprowadzić do zdecydowanego nadmiaru rąk do pracy. Na razie jednak sytuacja stworzona przez Fed, imigrantów i nadchodzące w Polsce wybory jest tak niepewna, że gotówka staje się królową.

Komentarze
Zamrożone decyzje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Komentarze
Co martwi ministra finansów?
Komentarze
W poszukiwaniu bezpieczeństwa
Komentarze
Polski dług znów na zielono
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Komentarze
Droższy pieniądz Trumpa?
Komentarze
Koniec darmowych obiadów