Wiadomo, że portfel każdego inwestora powinien być dostosowany do poziomu ryzyka, jakie ten inwestor akceptuje. Ale czy pana zdaniem obecne warunki rynkowe powinny skłaniać do tego, by mocniej zaangażować się w inwestowanie w bardziej ryzykowne aktywa?
Uważam, że pojęcie bardziej ryzykowne aktywa nabiera nowego znaczenia w sytuacji, gdy rentowność polskich dziesięcioletnich obligacji testuje poziom 6 proc., podczas gdy rok temu oscylowała wokół 1,5 proc. Mówiąc bardziej obrazowo, wzrost rentowności, a tym samym spadek cen obligacji spowodował, że trzyletnie czy nawet pięcioletnie zyski zostały „zjedzone". Ponadto percepcję ryzyka zmienia znacząca inflacja. Powoduje ona, że realna wartość środków trzymanych na nisko oprocentowanej lokacie, a tym bardziej w przysłowiowej skarpecie, spada teraz niemal o 11 proc. w ujęciu rocznym.
Zakładam, że weszliśmy w okres podwyższonej zmienności na rynkach. Dlatego preferowanym przeze mnie rozwiązaniem jest dywersyfikacja uwzględniająca różne klasy aktywów czy też świadoma strategia inwestycyjna.
Jedną z fundamentalnych kwestii jest odpowiedź na pytanie, jak oceniamy ryzyko. Czy traktujemy zmienność jako szansę, czy może jest to głównie niebezpieczeństwo poniesienia straty? Do pewnego stopnia ryzykiem można zarządzać, ale z racji wieku, doświadczeń czy preferencji część klientów może dążyć do minimalizowania ryzyka spadku wartości kapitału i do maksymalizacji bezpieczeństwa. Mając na uwadze spadające odczyty PMI dla przemysłu czy usług, hossę na rynku surowców oraz presję na rynku obligacji, uważam, że portfel należy budować selektywnie. Niepewność inwestycyjną ekstremalnie zwiększa wojna w Ukrainie, rozpoczęcie cyklu podwyżek stóp procentowych przez Fed, dążenie amerykańskich władz monetarnych do ograniczenia sumy bilansowej o 95 mld dolarów miesięcznie, rywalizacja Chin z USA oraz niesprawdzająca się polityka zero-covid w Chinach.
Jeśli ktoś akceptuje większe ryzyko, to w co powinien dzisiaj inwestować? W akcje? A może np. w surowce, które w tym roku mocno drożeją?