Nie ma czasów dobrych i złych, mawiają doświadczeni inwestorzy. Zawsze jest tak, że na jednym zarabiamy, a do innej części swojego portfela wolimy nie zaglądać, żeby się nie denerwować. Niestety, próby kalkulowania, co się będzie opłacało, a co nie, mogą nas zaprowadzić na manowce. Większość prognoz się nie sprawdza. Zwłaszcza jeśli oczekujemy konkretnych wskazówek popartych danymi.
Nie jest to zarzut pod adresem analityków. Przygotowując prognozy, trzeba wziąć pod uwagę tyle zmiennych, które dzisiaj są wielką niewiadomą, że właściwie byłoby dziwne, gdyby ktoś z góry wiedział, jak będzie wyglądała przyszłość. Nie sposób było przewidzieć pandemii. Wojny w Ukrainie pewnie spodziewali się wojskowi czy politycy dysponujący raportami wywiadowczymi, ale raczej nie inwestorzy. Co więcej, nawet po inwazji Rosji niektórzy zarządzający funduszami operującymi na tamtym rynku nie wyszli natychmiast z inwestycji, bo nie spodziewali się szybkiego nałożenia sankcji na agresora i odcięcia jego banków od systemu SWIFT.
Czegóż zatem oczekiwać od człowieka gromadzącego pieniądze na czarną godzinę czy na emeryturę, skoro nawet profesjonalistom się nie udaje? Najczęściej właśnie w ten sposób uzasadniamy swoje „strategie inwestycyjne" ograniczające się do trzymania pieniędzy w banku. Tak się przyzwyczailiśmy. Nie chcemy ryzykować, choć tak naprawdę z góry wiemy, że wartość naszego kapitału stopnieje z powodu wysokiej inflacji. Nawet jeśli banki zaczną podnosić oprocentowanie, to przecież nie do kilkunastu procent w skali roku, tak by odsetki (od których zostanie jeszcze potrącony 19-proc. podatek) przewyższyły wzrost cen.
Trzeba więc ruszyć głową, trochę się dokształcić w zakresie finansów, może nawet skorzystać z pomocy doradcy i koniecznie bardziej zróżnicować metody pomnażania oszczędności. Możliwości są ogromne.
Kto nie czuje się pewnie w roli inwestora samodzielnie kupującego