Dartl Guppy: Lubię akcje małych, spekulacyjnych spółek

Publikacja: 15.07.2000 00:01

- Jak wyglądały początki Pańskiej kariery giełdowej? - Gdy zaczynałem grać na giełdzie, mieszkałem w bardzo odległym zakątku Australii. Do najbliższych sąsiadów miałem 80 km. Tak więc moje pierwsze transakcje przeprowadzałem nie mając bezpośredniego dostępu do rynku ani do tego, co się na nim działo. Musiałem polegać wyłącznie na informacjach o cenach akcji, które następnie analizowałem. Wydawało mi się, że dzięki temu jestem w stanie zorientować się w sytuacji. Dzięki temu mogłem zrozumieć tłum i przewidzieć, jak się on zachowa w przyszłości. To właśnie podstawa taktyki dokonywania transakcji.

Na tym odludziu miałem również ograniczony dostęp do książek. W jakimś sensie musiałem więc na nowo "wynaleźć koło". Sam dochodziłem do wiedzy, którą już ktoś znacznie wcześniej opisał. Jednak dzięki temu udało mi się dogłębnie poznać prawa rządzące rynkiem i przyczyny, które za nimi stoją.

Tak jak wszyscy zaczynałem jako inwestor, a nie spekulant. Korzystając z najlepszych dostępnych rad, kupiłem akcje spółki wydobywającej złoto. "Udało" mi się to zrobić po cenie najwyższej od 10 lat. Później trzymałem te papiery przez kolejnych 10 lat i ich kurs nigdy nie dotarł do mojej ceny zakupu. Trzymam je zresztą do dziś, ponieważ przypominają mi, dlaczego postanowiłem zostać traderem, a nie inwestorem długoterminowym.

- Obecnie sytuacja wygląda już chyba nieco inaczej... - W końcu zacząłem aktywnie spekulować. Wyniki miałem niezłe. Zacząłem od 2000 dolarów australijskich, a po kilku latach zyski z moich inwestycji były na tyle wysokie, że wystarczały na utrzymanie. Nie musiałem już wykonywać żadnej innej pracy. Zostałem zawodowym prywatnym inwestorem. Obecnie inwestowanie nadal jest głównym źródłem moich przychodów. Sporo także piszę, przede wszystkim książki, artykuły i inne edukacyjne materiały związane z grą na giełdzie.

- Czy stosuje Pan te same techniki inwestycyjne co w przeszłości? - Teraz moja strategia inwestycyjna jest inna niż przed laty. Gdy rynki zmieniają się, inwestorzy muszą się do nich dostosować, aby wykorzystywać pojawiające się okazje do zarobienia pieniędzy. Australijski rynek akcji i futures jest znacznie mniejszy od amerykańskiego. Jednak rozmiary rynku nie są najważniejszym czynnikiem, chyba że angażujemy miliony dolarów w każdą transakcję. Wielu ludzi utrzymuje się z gry na giełdzie. W końcu naszym zadaniem - jako prywatnych traderów i indywidualnych inwestorów - jest zarabianie pieniędzy.

Pierwszym celem jest uzyskanie jak najwyższej stopy zwrotu z kapitału inwestycyjnego. Później, gdy kapitał ten rośnie, można uznać inwestowanie za główne źródło dochodu i utrzymywać się z tego.

- Jakie metody inwestowania stosował Pan na początku swojej przygody z giełdą? - Tak jak mówiłem, na początku nie miałem bezpośredniego dostępu do informacji. Raz w tygodniu dostawałem gazetę, dzięki której miałem dostęp do cen zamknięcia tygodnia. Jednak ona tak naprawdę zawierała informacje o tydzień opóźnione. Musiałem więc koncentrować się na tym, jaki wpływ mają zmieniające się ceny na rynek, na tłum inwestorów. W rezultacie uznałem, że najbardziej skuteczne w moim przypadku będą wykresy punktowo-symboliczne. Dzięki nim mogłem skupić się na kierunku zmian cen i ignorować upływający czas.

- Na jakich rynkach wykresy punktowo-symboliczne najlepiej się sprawdzają? - Na australijskim rynku mamy sporą liczbę akcji małych, spekulacyjnych spółek. Dotychczas handlowały one zwykle złotem lub innymi surowcami. Obecnie wiele z nich to tzw. dot.comy (spółki internetowe). Ich akcje zachowują się bardzo charakterystycznie. Najpierw przez długi czas nic się z nimi nie dzieje, a później, zupełnie nieoczekiwanie, aktywność na ich rynkach gwałtownie rośnie, a same akcje przynoszą ogromne zyski.

Bardzo trudno jest grać na takich rynkach, korzystając z pomocy wykresów słupkowych. Jednak gdy stosujemy wykresy punktowo-symboliczne możemy zauważyć długoterminowe formacje zapowia Oznacza to, że można zająć pozycję na rynku takiej akcji jeszcze przed wspomnianym gwałtownym wzrostem aktywności i ceny. Oczywiście, często trzeba czekać kilka tygodni czy nawet miesięcy, zanim rynek rzeczywiście pójdzie w górę. Spekulacyjne walory dają możliwość zarobienia dużych pieniędzy. Opłaca się to nawet wtedy, gdy trzeba trochę poczekać na spodziewaną zwyżkę. W tym segmencie zdarzają się wzrosty o 50, 100 czy nawet 300%.

- Czy nadal tak szeroko stosuje Pan tę metodę? - Tak. Nadal stosuję wykresy punktowo-symboliczne jako jedno z głównych narzędzi analitycznych w mojej pracy. Ta technika sporządzania wykresów pozwala mi odczytywać, jak zmienia się ocena rynku większości inwestorów. Dzięki temu mogę wejść na rynek, zanim tłum odkryje okazję, a później zamknąć pozycję przed wygaśnięciem entuzjazmu tłumu. Wykresy punktowo-symboliczne pomagają mi znaleźć te momenty.

Problemem w tej metodzie jest odróżnienie zyskownych od fałszywych wybić w górę z formacji konsolidacji. Spędzam więc także sporo czasu na poszukiwaniu innych narzędzi, które zwiększają skuteczność mojej strategii otwierania pozycji. Według mnie, najlepszym z nich jest tzw. Count Back Line. To narzędzie wywodzi się z Three bar net line opracowanego przez amerykańskiego tradera z rynku obligacji Joe Stowella.

Dzięki temu mogę zdecydować, czy wybicie ceny z konsolidacji ma szansę powodzenia, czy raczej będzie to pułapka. Count Back Line stosuję także jako ruchomy stop, aby chronić osiągnięte zyski. Wykorzystując ją można uczynić duży krok w stronę odpowiedniego zarządzania ryzykiem portfela.

- Jak stosować Count Back Line? - Stosuje się to na wykresach słupkowych. W trendzie spadkowym zaczynamy od ostatniego dołka. Przesuwamy się na górę tego słupka, później w lewą stronę, do następnego najwyższego słupka, na jego szczyt, do kolejnego najwyższego słupka, na jego szczyt i rysujemy linię w prawą stronę. Otrzymujemy krótkoterminowy opór dla wzrostów, który musi zostać pokonany, abyśmy mogli uznać, że zakończył się trend spadkowy na rynku.

To nie jest formacja 3-dniowa, to jest 3-dniowa Count Back Line. Czasami można znaleźć wykres, na którym odległość między pierwszym a ostatnim słupkiem w tej serii może wynosić 10, 15, a nawet 20 dni. To, czego tutaj szukamy, to trzy najwyżej położone słupki w dotychczasowym trendzie.

- A inne narzędzia służące do analizy rynku? - Drugim najbardziej dla mnie użytecznym narzędziem są grupy średnich ruchomych. Dokładnie opisałem tę metodę w "Profesjonalnym Inwestorze" ze stycznia br. W skrócie powtórzę, na czym ona polega. Składa się z dwóch elementów. Pierwszy to grupa krótkoterminowych średnich, które pokazują, jak krótkoterminowi traderzy oceniają rynek. Drugi to średnie długoterminowe. One pokazują, jaka jest ocena rynku przez inwestorów długoterminowych.

Kluczowy moment następuje, gdy zarówno gracze krótko-, jak i długoterminowi zgadzają się co do wyceny akcji. Zwykle oznacza to, że trend na rynku prawdopodobnie ulega zmianie. Albo rynek powróci do poprzedniego trendu po okresie konsolidacji, albo w ogóle zmieni kierunek tendencji wyższego rzędu. W każdym przypadku zgodność obu grup średnich mówi nam, że szanse na zmianę trendu są bardzo duże.

Tekst jest fragmentem artykułu, który w całości znajduje się w numerze lipiec '00 miesięcznika Profesjonalny Inwestor.

Inwestycje
Piotr Kaźmierkiewicz, BM Pekao: Na Wall Street może się jeszcze trochę złego wydarzyć. Za to na GPW...
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Inwestycje
100 tys. pkt to mało. 200 tys. pkt by się chciało. Tylko kiedy?
Inwestycje
Wiceprezes OPTI TFI: WIG sięgnie 200 tys. pkt. Prognoza dla GPW
Inwestycje
WIG zdobył 100 tys. pkt. Co dalej? Analityk: przestrzeń do wzrostów się zawęża
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku
Inwestycje
ESRS G1 Postępowanie w biznesie