W jaki sposób zainteresował się pan rynkami finansowymi?
Pierwszą styczność z giełdą miałem już w czasach liceum. Braliśmy wówczas udział w Szkolnej Internetowej Grze Giełdowej. Była to bardziej zabawa niż inwestowanie, więc tego bakcyla nie udało się wówczas połknąć. Podczas studiów w Szkole Głównej Handlowej wybrałem kierunek finanse i rachunkowość, ale dopiero na studiach magisterskich wybrałem specjalizację związaną z rynkami finansowymi. W międzyczasie sporo pomogły mi prywatne inwestycje – głównie na rynku akcji, które pozwoliły rzeczywiście poczuć, jak ta giełda „smakuje". Dobrze się też stało, że jeszcze w czasie studiów załapałem się na staż do Raiffeisen Brokers, a po studiach kontynuowałem tam pracę, dzięki czemu mogłem rozwijać swoje umiejętności analityczne.
W co inwestował pan podczas studiów?
Głównie w akcje dużych spółek. Zaczęło się od debiutu PZU. Zapisałem się na akcje w IPO za maksymalną możliwą kwotę i sprzedałem papiery na zamknięciu pierwszej sesji. To były czasy, gdy debiuty państwowych firm dawały zarobić. Później, jak już pracowałem w branży, zacząłem bardziej interesować się mniejszymi firmami i uczyć się selektywnego podejścia. To dało mi większe pole manewru. Przyznam się, że próbowałem też sił na foreksie. Ryzykowałem jednak małe kwoty, co przy zmiennym szczęściu nie bolało aż tak bardzo.
Giełda pochłonęła pana na tyle, że zrobił pan licencję CFA.