Podczas poprzedniej świątecznej debaty zarządzających zgodziliśmy się, że recesji na świecie nie będzie, dopóki nie zacznie rosnąć bezrobocie. Wówczas taki rozwój wypadków wydawał się bardzo odległy. Nie minął kwartał i znaleźliśmy się w zupełnie innej rzeczywistości. Wszyscy zastanawiają się dziś, kiedy nastąpi kres epidemii, opierając się np. na doświadczeniach z Chin. Czy to wiarygodne podstawy?
Piotr Rojda: Na bazie doświadczeń z Chin i Korei oszacowano, że od wybuchu pierwszego ogniska choroby do szczytu liczby zakażonych w danym momencie (matematycznie: zakażeni – wyleczeni – zmarli) powinno minąć 50–60 dni. Dane te są wiarygodne, jeśli przyjmiemy dwa założenia. Po pierwsze, że Chińczycy nie kłamią, a po drugie, że inne kraję będą w stanie powtórzyć skalę środków zastosowaną w Chinach (inwigilacja społeczeństwa, środki przymusu) i Korei (masowe testowanie, wykorzystanie technologii). Samo osiągnięcie szczytu zakażeń nie oznacza kresu epidemii, nowe przypadki osób zakażonych będą się pojawiać, dalej będzie sceptycyzm wobec podróżowania i spotkań w większym gronie, dalej gospodarka nie będzie działała na pełnych obrotach. W mojej ocenie, żeby pozwolić sobie zacząć mówić o kresie epidemii, potrzeba dwóch rzeczy. W pierwszej kolejności powinny pojawić się testy serologiczne na przeciwciała. To pozwoli zidentyfikować osoby, które wytworzyły odporność na wirusa. Szacuje się, że do końca kwietnia 60 proc. populacji USA ma przejść taki test, a do końca maja 95 proc. Osoby seropozytywne w tym teście, które miały ekspozycję na wirusa, zostały wyleczone, wytworzyły przeciwciała i ryzyko transmisji w ich przypadku jest minimalne, jako pierwsze wrócą do pracy. Druga rzecz, której potrzebujemy do kresu epidemii, to oczywiście szczepionka, która już jest, ale musi przejść testy, czy jest bezpieczna, a to może potrwać nawet kilkanaście miesięcy. Nie można też całkowicie wykluczyć scenariusza, że docelowo większość populacji zostanie zakażona koronawirusem.
Jarosław Niedzielewski: Pandemia koronawirusa stała się klasycznym przykładem czarnego łabędzia, którego nadejście wywróciło wszystkie wcześniejsze zapatrywania inwestorów na tegoroczne zachowanie światowych gospodarek i rynkowych trendów. Posiłkując się doświadczeniami z ostatnich kilku dekad nieustających potyczek z wirusami (ptasia grypa, świńska grypa, SARS, MERS, Zika itd.), nawet jeszcze w lutym trudno było oczekiwać tak dramatycznego zwrotu akcji. Dziś zatrzymanie gospodarki i zamrożenie życia społecznego, zaimplementowane niemal na całym świecie przez rządy jako narzędzie w walce z wirusem, jest równoznaczne z nieuchronną gwałtowną recesją, jednak zupełnie inną niż podczas naturalnego cyklicznego załamania koniunktury (jak w latach 2001–2002 czy nawet 2008–2009). W ostatniej dekadzie siła konsumpcji, rozwój sektora usług oraz rynek pracownika z jego rosnącymi pensjami były jedynymi aksjomatami w niestabilnym środowisku globalnej gospodarki. Nic nie było w stanie zatrząść tymi fundamentami, nawet przemysłowo-handlowa zapaść w latach 2018–2019. Obecnie to one stały się ofiarą wojny wytoczonej koronawirusowi.
Wszystko zależy od tego, jak szybko sytuacja wróci do normalności?
J.N.: Ponieważ obecna recesja jest zadekretowana przez władze, można by zakładać, że rządy, zdejmując nałożone wcześniej ograniczenia, mogą łatwo przywrócić gospodarkę do normalnego stanu. Gdyby walka z epidemią miała zostać wygrana w ciągu trzech–czterech tygodni, to teoretycznie byłaby szansa na przejście tego wirusowego zapalenia 11-letniej hossy (na Wall Street) bez komplikacji i powikłań. Niestety, już widać, że nie będzie to takie szybkie i proste (choć, patrząc na przykład Chin, a szczególnie Korei Południowej, relatywnie szybkie opanowanie pandemii jest wykonalne). Poszczególne kraje przyjęły różne metody walki i są w różnych miejscach na krzywej epidemicznej. Dlatego trudno jest określić, kiedy pandemia na świecie się skończy. Dla rynków najważniejsze jest to, kiedy ma szansę zacząć wygasać (spadek tempa przyrostu nowych przypadków) w głównych centrach gospodarki i konsumpcji (Europa, USA). Idąc za przykładem doświadczeń z Korei w tym roku i Hongkongu w 2003 r. (SARS), można mieć nadzieję, że na Starym Kontynencie przejście punktu zwrotnego na krzywej epidemicznej nastąpi jeszcze w kwietniu, natomiast w USA w pierwszej połowie maja. Z dzisiejszej perspektywy wydaje się to zbyt optymistyczny scenariusz, ale zakładam, że drakońskie metody walki przyniosą jednak jakiś pozytywny efekt (poza defektem w gospodarce).