Dzisiaj nie opłaca się nie ryzykowaćOstatni raz rozmawialiśmy na początku marca, czyli jeszcze przed największym uderzeniem koronawirusa w rynki. Wtedy mówił pan, że nieprędko zobaczymy „dwójkę" z przodu w przypadku WIG20. I faktycznie od tamtego czasu indeks nawet na moment nie zbliżył się do 2000 pkt. Dzisiaj jest pan większym optymistą czy jednak ta „dwójka" nadal pozostaje w sferze marzeń?
Wygląda jednak na to, że nadal to jest sfera marzeń. Przez pół roku faktycznie nie wróciliśmy powyżej 2000 pkt, natomiast widać, że nasz rynek radzi sobie gorzej od rynków na zachodzie Europy, nie wspominając już o amerykańskim. Nie za bardzo widać powody fundamentalne czy też innego rodzaju, żebyśmy mieli wrócić do wzrostu. Oczywiście niekoniecznie musi to oznaczać kolejną falę przeceny, jaką oglądaliśmy w marcu. Wydaje się, że to w najbliższym czasie się nie zdarzy. Tak jak jednak wspomniałem, fundamenty są słabe. Co ważne, dotyczy to nie tylko Polski. To także problem Europy i całego świata. Pytaniem na dzisiaj jest, kiedy wrócimy do długoterminowego trendu wzrostowego w gospodarce. To nie będzie ten rok. Bardziej trzeba się zastanawiać czy będzie to rok 2021 czy 2022.
Mówi pan o gospodarce, ale ta nie przeszkodziła indeksom amerykańskim wejść na nowe szczyty, kiedy już opadł pierwszy kurz po koronawirusie. Czy one mają jakiekolwiek uzasadnienie?
One miały uzasadnienie dla krótkoterminowych spekulantów. Rynek się rozruszał, więc jeśli ktoś inwestował i jeszcze używał dźwigni finansowej, to faktycznie mógł na tym sporo skorzystać. Patrząc na rynek amerykański, wskaźniki i na historię, to oczywiście jest drogo. Odpadł nam natomiast jeden z istotnych czynników pobudzających wcześniej hossę. Mam tu na myśli skup akcji własnych w celu umorzenia. W ciągu ostatnich kilku lat na ten cel przeznaczono biliony dolarów. Teraz tego firmy już nie robią. Obecnie wydaje się, że jedynym racjonalnym powodem wzrostu na rynku akcji byłoby przeniesienie pieniędzy z rynku obligacji, które dają bardzo niskie zyski, właśnie na rynek akcji. To jednak by oznaczało, że ktoś obligacje będzie sprzedawał, a to przyczyni się też do spadku wycen wielu funduszy, szczególnie tych teoretycznie bardziej bezpiecznych. W takiej sytuacji można oczekiwać, że banki centralne do nieprzytomności będą drukować pieniądze. Kiedy jednak brakuje płynności to i banki centralne nie pomagają, co zresztą widzieliśmy w marcu. To powinno być dla uczestników rynku sygnałem ostrzegawczym. W ciągu kilku tygodniu z rynków finansowych wyparowało bowiem tyle pieniędzy, ile zostało wygenerowane przez bank centralny przez trzy lata. Przecena na rynku obligacji oznaczałaby, że drukarki pracują na darmo. Można się więc obawiać czarnego scenariusza. Gdyby się okazało, że banki centralne nie panują już nad rzeczywistością i dalszy dodruk pieniędzy nie wystarcza do zapewnienia odpowiedniej płynności i stabilności na rynku finansowym, mogłoby dojść do paniki i sytuacja stałaby się naprawdę bardzo poważna. Jest to jednak bardzo czarny scenariusz i myślę, że na razie możemy go odłożyć na przyszłość. Banki centralne zorientowały się, że mogą wygenerować większą inflację, która będzie pogłębiała nierówności społeczne w wielu krajach. Fed już dał do zrozumienia, że piłeczka jest teraz po stronie polityki fiskalnej, a tutaj też nie widać rozwiązań, które miałyby szybko przynieść poprawę.