Podobne cele od lat są wskazywane w różnych badaniach. Na ogół jedna czwarta ankietowanych chce schudnąć, co piąta osoba poprawić stan zdrowia i zmienić dietę, mniej więcej taka sama część respondentów stawia na samorozwój oraz zwiększenie aktywności fizycznej.

Niestety, na liście postanowień noworocznych próżno szukać takich, które dotyczyłyby zmian w zarządzaniu domowym budżetem czy po prostu oszczędzania. Być może przyczyna jest prozaiczna. Dla wielu ludzi sprawy finansowe są skomplikowane i potwornie nudne. Powszechne jest też twierdzenie, że dochody z trudem wystarczają na codzienne wydatki, o odkładaniu nie może być mowy.

Teraz doszły dodatkowe argumenty: drożyzna, wysokie rachunki za prąd i gaz, wciąż bardzo niskie oprocentowanie lokat w bankach, niedające najmniejszych szans na realny zysk. Do tego epidemia, która wzmacnia obawy o to, czy poradzimy sobie w najbliższych miesiącach. Kto miałby głowę w takiej sytuacji analizować możliwości inwestycyjne?

Trudno te argumenty zlekceważyć. Faktycznie inwestowanie choćby za pośrednictwem funduszy (nie mówiąc już o samodzielnym kupowaniu akcji na giełdzie) jest skomplikowane. Trzeba mieć orientację w bardzo rozbudowanej ofercie TFI. Nawet jeśli znamy się, mniej lub bardziej, na finansach, możemy ponieść straty. Gdy chcemy zbierać kapitał na emeryturę, najlepiej byłoby, gdybyśmy przystąpili do prowadzonego przez pracodawcę PPK, a może założyli również IKE albo IKZE. Ale wcześniej musielibyśmy dowiedzieć się, na czym polega oszczędzanie na takich kontach. Mnóstwo szperania, czytania, dopytywania się...

Ale jeśli nie podejmiemy tego trudu i nie spróbujemy sensownie ulokować oszczędności, sumy leżące na koncie bankowym mocno uszczupli wysoka inflacja. Co prawda zależy nam na odchudzaniu, ale chyba nie takim.