Kolejne rekordy cen ustanawiane są na krajowych aukcjach sztuki. Rosną roczne obroty, przybywa aukcji i firm sprzedających sztukę. Zwiększa się liczba klientów gotowych wydać na debiutancki zakup 50–100 tys. zł. Nie przybywa tylko aukcyjnego towaru.
Od lat obserwuję, że spada jakość aukcyjnej oferty. Handlarze z panicznym strachem zwierzają mi się, że znikąd nie mogą pozyskać dobrego towaru.
Często zwracam uwagę czytelników, że gwałtowny wzrost na rynku sztuki oparty jest u nas na kruchych podstawach. Dotyczy to w równym stopniu aukcji numizmatów, gdzie coraz trudniej o rzeczy wyjątkowe i rzadkie, przez to w oczywisty sposób pożądane przez kolekcjonerów lub inwestorów.
Jeszcze na początku stulecia w praktyce antykwarycznej miało zastosowanie pojęcie „towar aukcyjny". Nie mieli wstępu na aukcje malarze bez znaczenia oraz obrazy, które uznawano za tandetę. Słabe obrazy stały w galerii, w kącie, na podłodze lub oferowane były na jarmarkach staroci.
Dziś selekcja jest zdecydowanie słabsza. Oferta na aukcjach często jest jakościowo mocno nierówna. Obok dzieł rzadkich i pożądanych z konieczności wystawione są czwartorzędne obiekty.