Czym jest "wolne oprogramowanie"? To takie programy komputerowe, których licencje pozwalają użytkownikowi na ich swobodne studiowanie, rozpowszechnianie i modyfikację. Będącego jego przeciwieństwem "własnościowego" lub inaczej "zamkniętego oprogramowania" nie wolno pod żadnym pozorem modyfikować. Często licencja zabrania nawet prób poznania sposobu działania takich programów. Wolno je zainstalować i uruchamiać tylko na pojedynczym komputerze, a chcąc to robić na większej liczbie maszyn - trzeba po prostu kupić kolejne licencje.
I o co taki krzyk? Choć problem wydaje się dotyczyć tylko informatyków - wcale tak nie jest. Wyobraźmy sobie duży urząd miejski, który kupuje tysiąc komputerów. Przeciętny komputer typu desktop z monitorem i klawiaturą to wydatek nie przekraczający 3 tysięcy złotych. Ale taki magistrat będzie musiał nie tylko wydać 3 miliony złotych na zakup komputerów. Kolejne 3 miliony przeznaczy na podstawowe oprogramowanie: systemy operacyjne i pakiety biurowe. Jeśli będzie chciał korzystać z programów specjalistycznych - ta suma będzie się dalej rozrastać. W przypadku "wolnego oprogramowania" urząd zapłaci tylko za sprzęt oraz - jeśli wybierze jedną z płatnych wersji "wolnego oprogramowania" - za jedną licencję, którą we własnym zakresie będzie mógł powielić na tysiąc komputerów. I co najważniejsze - modyfikować do własnych potrzeb.
Informatycy są pełni zachwytu dla tego typu rozwiązań, bo... przy "wolnym oprogramowaniu" to oni, a nie zagraniczne korporacje, mają pracę.
Bo to ryzykowne?
Polski oddział Microsoftu, firmy wręcz znienawidzonej przez zwolenników "wolnego oprogramowania" przyznaje, że prawie jedną czwartą jej obrotów stanowią programy dostarczane administracji. Produkty Microsoftu są bardzo popularne, bo Windows to podstawowy program, z jakim stykają się użytkownicy komputerów już na początku nauki ich obsługi. Ta znajomość najczęściej przenosi się na pracę. - I stąd niechęć do wykorzystywania w firmach innych programów. Często ludzie nawet nie wiedzą, że te inne programy są. A gdyby mieli z nich korzystać - trzeba by ich dodatkowo przeszkolić - mówi Władysław Majewski, prezes Internetu Obywatelskiego.
Jego zdaniem, firmy związane z "zamkniętym oprogramowaniem" - które błędnie kojarzy się tylko z największym w tej branży Microsoftem - mają znacznie większe fundusze na promocję produktów. - A wiadomo, że w Polsce nawet drobne "gratyfikacje" często sterują decyzjami urzędników - mówi Majewski.