Nie ma chętnych na ?wolne oprogramowanie?

Ponad 100 milionów złotych rocznie przeznacza polska administracja publiczna na zakupy oprogramowania. Czy to możliwe, aby wydając 10 razy mniej, można było wyposażyć więcej komputerów? Gdyby urzędnicy dali się przekonać do idei wolnego oprogramowania...

Publikacja: 31.01.2004 09:03

Wolne oprogramowanie jest już używane między innymi w Sejmie i Senacie. Chętnie do użytku wprowadzają je także duże firmy - ale bardzo rzadko państwowe.

Jeden polski wyjątek

Tę niechęć trudno wyjaśnić, bo "wolne programy" mają z reguły bardzo niską - a najczęściej zerową - cenę. Dlatego korzysta z nich prawie cała francuska administracja - choć jak mówią złośliwi - darmowe europejskie oprogramowanie Francuzi wgrywają na nielubiane, bo amerykańskie, Macintoshe. Z wolnego oprogramowania korzystają już całe miasta - po 8 latach operację przejścia na "wolne" systemy kończy właśnie Monachium. W Polsce jest jeden wyjątek - Dzielnica XIV Krakowa zainstalowała darmowy system Linux na jednym z komputerów przeznaczonych do użytku przez zarząd oraz radnych Dzielnicy. Korzystają oni również z "wolnych": pakietu biurowego OpenOffice oraz programu pocztowego Ximian Evolution. W przyszłości na podobne rozwiązanie ma przejść cała dzielnica - ale dopiero wtedy, kiedy trzeba będzie unowocześnić dzisiejsze oprogramowanie, przystosowane do współpracy z "niewolnymi" systemami Microsoftu.

Wolnoć Tomku

w twoim komputerku

Czym jest "wolne oprogramowanie"? To takie programy komputerowe, których licencje pozwalają użytkownikowi na ich swobodne studiowanie, rozpowszechnianie i modyfikację. Będącego jego przeciwieństwem "własnościowego" lub inaczej "zamkniętego oprogramowania" nie wolno pod żadnym pozorem modyfikować. Często licencja zabrania nawet prób poznania sposobu działania takich programów. Wolno je zainstalować i uruchamiać tylko na pojedynczym komputerze, a chcąc to robić na większej liczbie maszyn - trzeba po prostu kupić kolejne licencje.

I o co taki krzyk? Choć problem wydaje się dotyczyć tylko informatyków - wcale tak nie jest. Wyobraźmy sobie duży urząd miejski, który kupuje tysiąc komputerów. Przeciętny komputer typu desktop z monitorem i klawiaturą to wydatek nie przekraczający 3 tysięcy złotych. Ale taki magistrat będzie musiał nie tylko wydać 3 miliony złotych na zakup komputerów. Kolejne 3 miliony przeznaczy na podstawowe oprogramowanie: systemy operacyjne i pakiety biurowe. Jeśli będzie chciał korzystać z programów specjalistycznych - ta suma będzie się dalej rozrastać. W przypadku "wolnego oprogramowania" urząd zapłaci tylko za sprzęt oraz - jeśli wybierze jedną z płatnych wersji "wolnego oprogramowania" - za jedną licencję, którą we własnym zakresie będzie mógł powielić na tysiąc komputerów. I co najważniejsze - modyfikować do własnych potrzeb.

Informatycy są pełni zachwytu dla tego typu rozwiązań, bo... przy "wolnym oprogramowaniu" to oni, a nie zagraniczne korporacje, mają pracę.

Bo to ryzykowne?

Polski oddział Microsoftu, firmy wręcz znienawidzonej przez zwolenników "wolnego oprogramowania" przyznaje, że prawie jedną czwartą jej obrotów stanowią programy dostarczane administracji. Produkty Microsoftu są bardzo popularne, bo Windows to podstawowy program, z jakim stykają się użytkownicy komputerów już na początku nauki ich obsługi. Ta znajomość najczęściej przenosi się na pracę. - I stąd niechęć do wykorzystywania w firmach innych programów. Często ludzie nawet nie wiedzą, że te inne programy są. A gdyby mieli z nich korzystać - trzeba by ich dodatkowo przeszkolić - mówi Władysław Majewski, prezes Internetu Obywatelskiego.

Jego zdaniem, firmy związane z "zamkniętym oprogramowaniem" - które błędnie kojarzy się tylko z największym w tej branży Microsoftem - mają znacznie większe fundusze na promocję produktów. - A wiadomo, że w Polsce nawet drobne "gratyfikacje" często sterują decyzjami urzędników - mówi Majewski.

Urzędy tłumaczą się, że "wolne oprogramowanie" stało się konkurencją dla "zamkniętego" dopiero dzisiaj. A decyzje o informatyzacji podejmowano już dawno. Trudno więc byłoby teraz zmieniać znów całe systemy na darmowe - bo faktycznie wiązałoby się to z kosztami.Ale członkowie polskiego "Ruchu na rzecz Wolnego Oprogramowania" wskazują na przykłady absurdalnego blokowania darmowych programów. Tak stało się z Płatnikiem - programem służącym do elektronicznej obsługi płatności dla Zakładu Ubezpieczeń Społecznych.

Płatnik jest darmowy, ale został stworzony tylko w wersji pracującej pod płatnym systemem operacyjnym Windows. Jeśli firma rozliczająca się z ZUS-em chce korzystać z Płatnika, a nie ma Windowsa - tylko na przykład Linux - musi kupić produkt Microsoftu. I darmowy Płatnik staje się całkiem kosztowny. Polscy informatycy chcieli stworzyć - i w końcu stworzyli - naprawdę darmową wersję Płatnika. Program Janosik może już współpracować z "wolnym oprogramowaniem" i sam takim jest. Ale powstał bez pomocy ZUS-u, który - do dziś nie wiadomo w obronie czyich interesów - odmówił ujawnienia kodu źródłowego Płatnika. ZUS tłumaczył, że zagrozi to bezpieczeństwu danych - choć nawet informatycy... ZUS-u twierdzili, że to ewidentne mylenie pojęć. Sprawa utknęła w sądzie.

Banki, e-firmy...

wolnych coraz więcej

O "wolnym oprogramowaniu" mówi się, że jest nawet bezpieczniejsze od "zamkniętego". - Niektóre zamknięte programy działają same w sobie jak wirusy - bo na przykład od początku były pomyślane jako narzędzia do ich rozsyłania. W "wolnym oprogramowaniu" problem nie istnieje - wciąż doskonalone przez grupy informatyków z całego świata, jest wyjątkowo stabilne - tłumaczy Majewski.

Fakt, 99% polskich bankomatów pracuje pod kontrolą systemu Linux. Ten system jest też odpowiedzialny za nadzorowanie pracy polskiego internetu, bo używany jest w większości serwerów. Władysław Majewski twierdzi, że, oczywiście, nie da się w całości przejść na "wolne oprogramowanie", bo istnieją też doskonałe "zamknięte" programy. Ale prawo w Polsce trzeba zmienić tak, aby firmy startujące w przetargach na informatyzację poszczególnych urzędów od początku dostosowywały swoje programy również dla użytkowników "wolnego oprogramowania".

Te programy są "wolne":

Linux - jądro systemu operacyjnego, tworzone przez 10 lat przez Linusa Torvaldsa i kilkuset programistów z całego świata. Ma polskie wersje. W tej chwili toczy się w Stanach Zjednoczonych spór prawny, który ma obronić Linuksa przed objęciem ochroną licencyjną. Linux zarządza co czwartym serwerem internetowym na świecie.

GNU - tak naprawdę jeszcze starszy od najpopularniejszego Linuksa, system narzędzi, które stworzyły pełne środowisko programistyczne.

Apache - najpopularniejszy na świecie serwer WWW.

Sendmail - program do przekazywania poczty elektronicznej.

BIND - program, który tłumaczy liczbowe adresy internetowe na nazwy zrozumiałe dla ludzi.

GIMP - darmowy program do obróbki grafiki. Według informatyków, może śmiało konkurować z aplikacjami za 4 tysiące złotych.

OpenOffice - pakiet biurowy składający się z edytora tekstu, arkusza kalkulacyjnego, programu do tworzenia prezentacji multimedialnych i modułu obsługi baz danych.

Mozilla - najpopularniejsza po Internet Explorerze przeglądarka internetowa. Jej komercyjny odpowiednik to Netscape Navigator.

Gospodarka
Piotr Bielski, Santander BM: Mocny złoty przybliża nas do obniżek stóp
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego