Prezesi borykają się ze stawianym przez ekspertów od zarządzania i urzędników rządowych żądaniem "poprawności menedżerskiej". Sprawy tak przyziemne jak obsługa klientów i wygrywanie z konkurentami spychane są na dalszy plan. Dziś zwolennicy "poprawności menedżerskiej" wygłaszają tyrady, mające skłonić członków zarządów korporacji do tego, by byli liderami w takich dziedzinach, jak różnorodność, ekologia, six-sigma, "ład korporacyjny" i odpowiedzialność społeczna korporacji. Tom Peter wyjaśnia na swojej witrynie internetowej: "Obchodzi nas zaangażowanie, przywództwo, komunikacja, budowa marki, twórcza destrukcja, wymyślanie od nowa, off shoring, rola kobiet w biznesie, boomersi, design, edukacja, technologia, fajne produkty, jeszcze fajniejsi ludzie oraz praca, która pozwala coś zdziałać." Niestety, nie ma tu nic na temat zysków ani rozwoju.
Poprawność menedżerska nie jest niczym złym, tyle że wymaga zignorowania podstawowej zasady: żeby jedna firma mogła wygrać, druga musi przegrać. W latach siedemdziesiątych Bruce Henderson (założyciel firmy The Boston Consulting Group) sformułował zasadę: z przyczyn strukturalnych na każdym rynku musi istnieć co najmniej trzech silnych konkurentów. Pierwszy z nich musi być dwukrotnie większy i bardziej rentowny niż drugi, a drugi - dwukrotnie bardziej niż trzeci. Dziś teoretycy zarządzania zbroją zastępy studentów do udowodnienia, że zasada ta nie jest prawdziwa. Okazuje się jednak, że liderzy nadal zachowują przewagę w zakresie rentowności - tyle że zamiast mieć rentowność dwukrotnie wyższą niż najbliższy im konkurent, osiągają rentowność cztero- lub ośmiokrotnie wyższą, ponieważ byli w stanie znaleźć przewagę konkurencyjną, strukturalną i behawioralną, którą udoskonalali tak długo, aż wreszcie stała się niepodważalna.
Przyjrzyjmy się konkurentowi, przestrzegającemu "poprawności menedżerskiej". Załóżmy, że mamy przed sobą dwie firmy. Obydwie przestrzegają zasad. Jednak firma, która koncentruje się na zbyt wielu poprawnych menedżersko celach, które prawdopodobnie przysporzą jej sympatii w oczach popularnej prasy biznesowej, celach takich, jak różnorodność, ekologia i ład korporacyjny - zawsze przegra z firmą, która koncentruje się na uzyskaniu przewagi konkurencyjnej i wykorzystaniu jej tak, by konkurenci jęknęli.
Firma, która koncentruje się na uzyskaniu przewagi konkurencyjnej, będzie rosła, prosperowała, przynosiła większe zyski i tworzyła więcej miejsc pracy niż firma koncentrująca się na działaniach przynoszących popularność. Na działaniach pierwszej firmy skorzystają jej pracownicy, akcjonariusze i klienci. W perspektywie długoterminowej taka firma będzie mogła sobie pozwolić na odpowiedzialność społeczną i poprawność menedżerską.
Nie jest to argument na rzecz stawiania bezwzględności przed filantropią. Ostra gra strategiczna nie jest tożsama z eksploatacją taniej siły roboczej na świecie czy przenoszeniem działalności offshore, aby skorzystać z bardziej liberalnych regulacji w zakresie ochrony środowiska. Klienci mają sumienia, więc firmy, które - w sensie etycznym - próbują "chodzić na skróty" lub oszukują, będą musiały w końcu za to zapłacić.