Statystyki mówią za siebie. Według danych branżowego wortalu PRoto. pl, liczba ogłoszeń, w których pracodawcy poszukują specjalistów public relations, rośnie niemal z miesiąca na miesiąc. W I półroczu tego roku jest ich już niemal dwukrotnie więcej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. Niezależnie, czy jest to związane z ogólnym rozwojem gospodarki, czy tylko z rozwojem branży, wnioski nasuwają się same - o pracę (i rozwój zawodowy) jest w PR coraz łatwiej, a o bezrobociu nie ma w ogóle co mówić. Sytuacja może być oczywiście trudna z punktu widzenia pracodawców, ale z punktu widzenia młodych adeptów sztuki PR - jest wprost wymarzona.
Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że tak różowo jest tylko w największych miastach, szczególnie w Warszawie. Obawiam się, że specjaliście z mniejszego ośrodka znacznie trudniej przebierać w ofertach. Powoli zmienia się jednak nawet i to. Niedawno w poczet Związku Firm Public Relations - organizacji zrzeszającej agencje PR - weszła np. firma z Łodzi. W ciągu ostatnich lat powstawały też lokalne oddziały innej organizacji branżowej - PSPR. Wszystko to świadczy o tym, że PR się decentralizuje, a szanse na podjęcie satysfakcjonującej pracy w tej branży zyskują także mieszańcy innych ośrodków.
PR to nie krewny
dziennikarstwa
Nie ma chyba idealnej recepty na PR-owca. Jeśli spojrzeć na kilkutysięczną rzeszę osób zajmujących się public relations w Polsce, widać od razu, że to mieszanka skupiająca socjologów, historyków, chemików, germanistów i przedstawicieli wielu, wielu innych zawodów. Można zresztą, mając sporo racji, powiedzieć, że w PR profil wykształcenia ma drugorzędne znaczenie. Bardziej liczą się tu bowiem miękkie umiejętności i cechy charakteru, jak: otwartość, łatwość nawiązywania kontaktów, wszechstronność, gotowość do poszerzania wiedzy. Kto wie, może właśnie dlatego branża jest tak sfeminizowana?