Nastała gorąca wiosna na rynku pracy

Jeśli rząd będzie bardzo twardy, to wcale nie znaczy, że protesty wygasną. Zmniejszy się za to poparcie dla koalicji

Publikacja: 14.06.2007 09:03

Nie trzeba było geniusza, żeby przewidzieć, że wiosną czekają nas protesty sfery budżetowej. Media, ekonomiści i politycy od wielu miesięcy zachwycali się stanem naszej gospodarki. Polacy byli bombardowani informacjami o siedmioprocentowym wzroście PKB, kilkunastoprocentowym wzroście sprzedaży detalicznej i co najważniejsze - o dużym wzroście płac. Podejrzewam również, że sytuację pogorszyła wicepremier Zyta Gilowska, wyciągając jak królika z kapelusza miliard złotych na stadion narodowy. Nic dziwnego, że wielu Polaków zadaje sobie pytanie: skoro tak łatwo można znaleźć w budżecie pieniądze na stadion, to dlaczego nie ma ich na wynagrodzenia?

Geneza strajków jest więc jasna. Problem tylko, jak z tego wybrnąć, bo obawiam się, że jest to tylko początek większego procesu. Oczywiste jest, że wiele grup zawodowych zarabia skandalicznie mało. Równie oczywiste jest, że nie jest to wina tego akurat rządu.

Pamiętam bardzo dawne czasy, kiedy byłem uczniem liceum (jakieś 40 lat temu) i zastanawiałem się z kolegami nad wyborem uczelni. Już wtedy wszyscy mówili, że jeśli pedagog będzie tak mało zarabiał, to do kształcących nauczycieli szkół wyższych pójdą najmniej zdolni uczniowie. Sytuacja lekarzy była lepsza, ale tylko dlatego, że reszta Polaków też zarabiała niewiele. Po zmianie systemu w 1989 roku wszystko pozostało po staremu - nauczyciele nadal zarabiali grosze, a lekarze i personel ochrony zdrowia tracili dystans w stosunku do Polaków zatrudnionych w sektorze prywatnym.

Tyle tylko, że ci drudzy mieli wiele możliwości "dorobienia do pensji". Część personelu medycznego rzeczywiście traktowana była jak kelnerzy - dostawała dodatkowe pieniądze od wdzięcznych pacjentów, co stało się w zasadzie obowiązującym zwyczajem. Nawiasem mówiąc, wydaje się, że w tej konkretnej sytuacji oskarżanie lekarzy przyjmujących "dowody wdzięczności" (nie tych, którzy żądali pieniędzy za korzystanie z publicznej służby zdrowia) o łapówkarstwo jest niesprawiedliwe. Dlaczego na przykład nie ogłosić abolicji (równolegle z reformą służby zdrowia) i dopiero po przeprowadzeniu reformy ścigać za ściśle zdefiniowane przestępstwa?

Rząd stoi przed diabelską alternatywą. Jeśli płace lekarzy i nauczycieli wzrosną, to z całą pewnością ruszą za nimi inne grupy z tzw. budżetówki. Jeśli rząd będzie bardzo twardy, to wcale nie znaczy, że protesty wygasną. Zmniejszy się za to poparcie dla rządzącej koalicji. Każde rozwiązanie rodzi problemy. Najbardziej prawdopodobne jest pójście na ustępstwa z obu stron, ale to tylko problem odwlecze w czasie. Jeśli wzrost gospodarczy będzie się utrzymywał, to temat powróci z większą siłą w przyszłym roku, a jeśli będzie rosła inflacja, to presja płacowa się dodatkowo zwiększy, a to z kolei zmusi Radę Polityki Pieniężnej do podwyżek stóp, które zduszą rozwój gospodarczy. Zmniejszy też wpływy do budżetu, a to doprowadzi do zwiększenia deficytu budżetowego. Bolesny dla budżetu i przedsiębiorstw proces dostosowawczy w płacach sfery budżetowej jest jednak, według mnie, nie do uniknięcia.

Główny analityk Xelion. Doradcy Finansowi

Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy